(Leon Nalepa trzeci od prawej w dolnym rzędzie)
zakończenie roku szkolnego Kuźnicy Grabowskiej - 1972)
zakończenie roku szkolnego Kuźnicy Grabowskiej - 1972)
Poniżej prezentuje wspomnienia śp. Leona Nalepy (1896-1985), wieloletniego kierownika szkoły w Kraszewicach a także nauczyciela szkoły w Kuźnicy Grabowskiej. Przedstawiam czytelnikowi tekst w całości z oryginalnym tytułem autora (opr. Jerzy Krzywaźnia).
I. Dwie wojny światowe i dwa okresy tajnego nauczania.
Cofając się myślą wstecz, widzę jak
na ekranie obrazy z mego życia, z odległej już w czasie przeszłości. Wśród tych
okresów są takie, które szczególnie wybijają się na pierwsze miejsca w tłumu
wspomnień. Jeśli chodzi o życie nauczyciela, a tym więcej takiego, który patrzy
w przeszłość z perspektywy przeszło półwiekowej pracy, retrospekcja jest o tyle
interesująca i pożyteczna, że staje się przyczynkiem do dziejów oświaty
polskiej, że ukazuje, w jakich warunkach przyszło pracować nauczycielem mego
pokolenia ; pracować tak, by godnie spełniać zaszczytne zadania ich zawodu.
Do charakterystycznych moich wspomnień, które zawsze mnie wzruszają,
należą okresy tajnego nauczania w chwilach przełomowych dla naszego bytu
narodowego i państwowego.
Jestem nauczycielem, który sam początki wiedzy pobierał w tajnej szkółce
pod zaborem rosyjskim, bowiem w mojej rodzinnej wiosce nie było oficjalnej
szkoły. A potem przyszło mi dwukrotnie organizować tajne nauczanie: w okresie
pierwszej wojny światowej w latach 1914-1917 oraz podczas okupacji
hitlerowskiej.
II. Rozmowa
z książką
Oczywiście-w okresie pierwszej wojny światowej nie byłem jeszcze
nauczycielem; byłem uczniem, któremu przerwano naukę. Po wybuchu wojny żyłem
przy rodzicach, z którymi pracowałem w zapadłej wsi. Jesienią 1914 roku
mieszkańcy rodzinnych Przywór wówczas powiat wieluński - zwrócili się do mnie z
propozycją, abym uczył czytać i pisać ich dzieci. Z oferty niniejszej
skorzystałem z tym większą ochotą, że miałem już po za sobą próby nauczania:
jako uczeń szkoły elementarnej w Czastarach często musiałem zastępować
nauczyciela, któremu nieraz zdarzało się chodzenie na polowania lub handlowania
sągami drewna opałowego. Mające więc już takie doświadczenie „pedagogiczne’’,
chętnie rozpocząłem nauczanie kilkorga dzieci przy dwóch większych stołach w
chłopskiej izbie. Jednak dzieci tych stale przybywało i w końcu doszło do
trzydziestki: trzeba było pomyśleć o urządzeniu izby lekcyjnej. Rodzice dali mi
do dyspozycji jedno pomieszczenie i deski z grubej topoli, a mój starszy brat
pomógł wykonać prowizoryczne ławki i izba lekcyjna była gotowa. Uczyłem od rana
do wieczora-z przerwą obiadową. Pewnego razu podczas takiej przerwy udałem się
do kuźni sąsiada. Stamtąd ujrzałem, jak w podwórze rodziców wjeżdża na tęgich
koniach dwóch niemieckich żandarmów. Wyszła do nich mój najstarsza siostra,
która wyjeżdżała na sezonowe roboty do Niemiec, dzięki czemu rozumiała pytania
owych żandarmów, którzy nie schodząc z koni, pytali, czy tu jest szkoła i gdzie
jest nauczyciel. Otrzymali kłamliwą lecz sprytną odpowiedź, więc machnęli ręką
i odjechali, a ja uczyłem dalej.
W parę tygodni
później z sąsiedniej wioski Nalepa przybyła do mnie delegacja dorosłej
młodzieży z prośbą, aby ich również uczyć. W ciągu dnia uczyłem dzieci w Przyworach, zaś wieczorami młodzież w
Nalepie, gdzie zawsze raczono mnie kolacją. Pracowałem przynajmniej dziesięć
godzin dziennie i bardzo późno wracałem. W roku 1917 Rada Regencyjna przejęła
szkolnictwo w swe ręce zaczęto otwierać szkoły i przyjmować nauczycieli, ale
tylko takich, którzy mieli cztery klasy gimnazjum, a ja takiego wykształcenia
nie miałem. Chcąc za wszelką cenę zostać nauczycielem, przerwałem nauczanie
innych, a zacząłem sam uczyć się, korzystając z korepetycji prof.
Rogoziańskiego, który mieszkał w Mieleszynie. Był on nauczycielem Gimnazjum
Realnego w Wieluniu i uczył matematyki. Jego siostra uczyła mnie języka
polskiego, francuskiego i niemieckiego. W ten sposób opanowałem materiał
programowy klasy czwartej. Uzyskałem wymagane wykształcenie, otrzymałem posadę
nauczyciela w 1919 roku.
Z pierwszego, nielegalnego okresu nauczania
zapisałem wspomnienie, które zaliczam do najprzyjemniejszych w życiu; pracując
już na etacie nauczycielskim, na krańcu powiatu wieluńskiego w Kraszewicach,
odwiedzałem niekiedy rodzinną wioskę. Pewnego razu w czasie takich odwiedzin
zgłosił się do mnie sąsiad, Franek O., młodszy ode mnie o cztery lata uściskawszy
i ucałowawszy dawnego swego nauczyciela, dziękował za naukę twierdząc, że nawet
został podoficerem, a obecnie objąwszy po rodzicach gospodarstwo, nigdy nie
rozstaje się z książką, z którą-jak mówił-„nauczałem go rozmawiać”. Franek O.
był wzorowym rolnikiem i aktywnym działaczem kółka rolniczego, dążąc uparcie do
przeobrażenia wsi polskiej.
Oczywiście nie
sposób pisać o losach wszystkich moich uczniów tajnej szkoły z okresu z
pierwszej wojny światowej. Wiem, że po odzyskaniu niepodległości większość z nich
wyemigrowała z rodzinnej wsi, chwytające się różnych, dostępnych dla nich
zawodów. Czasem spotykałem się z nimi; trudno było ich poznać, sami się więc
przypominali ... Serdeczny uścisk dłoni, wspomnienia wspólnej, rzetelnej pracy,
choć wykonywanej przeze mnie na zasadzie intuicji pedagogiczno-metodycznej. I
to była najwyższa nagroda za włożony trud.
III. Parawan z jedwabników
W okresie między
wojennym, a właściwie od 1921 roku do wybuchu II wojny światowej byłem
kierownikiem siedmioklasowej szkoły powszechnej w Kraszewicach. Tutaj
pracowałem w bardzo ciężkich warunkach, gdyż sale szkolne mieściły się czterech
różnych punktach rozrzuconych po wsi. Rozpocząłem budowlę szkoły. Zaczęło się
od wypalania cegły w piecach polowych. Właśnie w ostatnich dniach sierpnia 1939
roku podpalono je...
Wybuch wojny, panika, ucieczka
przed najeźdźcą.
Uciekaliśmy
z synem Kazimierzem pod Warszawę; reszta rodziny ukrywała się w leśnej osadzie
pod Sieradzem. Trzeba było wracać.
Po powrocie z ucieczki-pod koniec
września-na ścianach domów ukazały się ogłoszenia, którymi okupant wzywał
wszystkich, aby wracali na dawniej zajmowane stanowiska. Polecano również
otwierać szkoły i uczyć dzieci-
z wykluczeniem historii i geografii. A więc rozpoczęła się nauka. Zamiast siedmiu-zgłosiło się-tylko trzech nauczycieli. Po kilku dniach pierwsza wizytacja: trzech żandarmów i tłumaczy. Sprawdzili czystość dzieci. Zapytali, czy mam kogoś z rodziny w Reichu. Poszli. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale po kilku tygodniach szkołę rozwiązano, a w parę dni później przybył do mnie komendant żandarmerii z tłumaczem i zastrzegł, abym nie ważył się uczyć dzieci, gdyż za to grozi obóz karny.
z wykluczeniem historii i geografii. A więc rozpoczęła się nauka. Zamiast siedmiu-zgłosiło się-tylko trzech nauczycieli. Po kilku dniach pierwsza wizytacja: trzech żandarmów i tłumaczy. Sprawdzili czystość dzieci. Zapytali, czy mam kogoś z rodziny w Reichu. Poszli. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale po kilku tygodniach szkołę rozwiązano, a w parę dni później przybył do mnie komendant żandarmerii z tłumaczem i zastrzegł, abym nie ważył się uczyć dzieci, gdyż za to grozi obóz karny.
W następnym roku znów uruchomiono
szkołę w Kraszewicach, ale nauczanie w niej powierzono nauczycielowi R.Z., który
przed wojną ożenił się z córką miejscowego Niemca, a następnie podpisał
Volkslistę. Dla jego rodziny musiałem opuścić zajmowane dotąd służbowe
mieszkanie. Po paru tygodniach szkołę znów rozwiązano, gdyż Greiser wydał zarządzenie, aby dzieci polskich w ogóle
nie uczono. Nauczyciela Volksdeutscha przeniesiono do miejscowości, gdzie były
dzieci pochodzenia niemieckiego. Mnie z rodziną pozwolono wrócić do budynku
szkolnego, a to dzięki temu, że przed wojną na działce szkolnej posadziłem
kilka set drzewek morwy, co dała mi możność sezonowego prowadzenia hodowli
jedwabników. Prócz tego zajmowałem się pszczelarstwem i ogrodnictwem. I właśnie
hodowla jedwabników stała się podstawą tego, że unikałem wysiedlenia lub
wywiezienia do obozu koncentracyjnego, ze pozostałem w swoim środowisku.
Nastąpiły masowe
wysiedlenia kraszewickich rodzin rolniczych. Na ich ojcowiznach osiedlano
Niemców z Besarabii. Drobnych rolników zostawiano na miejscu, ale panował wśród
nich ustawiczny lęk i niepewność jutra. W rozmowach z nimi zauważyłem niebywały
dotąd patriotyzm; wszyscy żyli wielką żądzą jakichś pocieszających.
I tak zaczęło się tajne nasłuchiwania
polskojęzycznych audycji z Zachodu i wymiana podziemnej prasy, co stało się
podstawą wiarygodnych informacji politycznych. Znałem osobiście trzech
miejscowych Volksdeutschów, którzy w wielkiej tajemnicy przekazywali mi
wiadomości o planach okupanta względem miejscowej ludności, a ja z kolei dawałem-komu
trzeba-ostrzeżenia.
Największą dla
mnie przykrością był widok polskich dzieci pozbawionych nauki. Dlatego też w
rozmowach z rodzicami zachęcałem do uczenia swych synów i córek. Ponieważ udało
mi się uchronić od zagłady bibliotekę szkolna i własną, wypożyczałem dyskretnie
książki niektórym dzieciom. Kiedy nakłaniałem rodziców do nauczenia swych
dzieci, niektórzy prosili mnie o podjęcie się takiego zdania. Wówczas
zobowiązywałem ich do ścisłej tajemnicy i umawiałem się, gdzie i kiedy
prowadzone będzie tajne nauczanie. Nauka odbywała się albo w rodzicielskich
domach, albo też dzieci zgłaszały się do mojego mieszkania. Jeżeli
przychodziłem do uczniów, umawiałem się z góry, jaki będzie fikcyjny cel mego
przybycia-na wypadek, gdyby mnie tam zastali żandarmi.
Tak
wyglądało indywidualnie nauczanie w terenie. Niezależnie od tego codziennie
przychodziły do mojego mieszkania po dwie grupki złożone z kilkorga dzieci - ze
starannie ukrytymi podręcznikami , w czym zakazywały one duże pomysłowości i
sprytu.
Jeżeli to były dzieci młodsze, umawiałem się z nimi,
że gdyby ukazali się żandarmi, natychmiast miały w umówionym miejscu ukryć
zeszyty i książki , a natychmiast zająć się wraz z moją córeczką zabawkami,
które zawsze były przygotowane. Natomiast grupy starszych dzieci były
poinstruowane , że w razie ukazania się wroga liśćmi morwy karmić żarłoczne
gąsienice jedwabników. Stała się więc hodowla jedwabników niejako parawanem
tajemnej szkółki, a szyld „SETDENRAUPENZUCHT” usprawiedliwiał obecność
pomagających w niej dzieci.
Podczas nauczania w domach
rodzicielskich musiałem strzec się przed niemieckim listonoszem, który bacznie
mnie obserwował, dlatego zmieniłem często godziny mych spotkań z uczniami, aby
uniknąć ewentualnego przyłapania mnie na nauczeniu.
Wśród
rodziców, których dzieci korzystały z tajnego nauczania, znalazło się również
dwóch Volksdeutschów. Z początku odnosiłem się do nich z dużą rezerwą i obawą,
ale gdy zapewnili, że Volkslistę podpisali li tylko dla ratowania swych sklepów
przed zabraniem przez Niemców, a córki swe chcą wychować na Polki, zgodziłem
się. Jeden z nich płacił mi aż 80 marek miesięcznie, argumentując dość wysokie
wynagrodzenie tym, że ja znajduję się z rodziną w ciężkich warunkach
materialnych, a jemu powodzi się dobrze, więc może mi pomóc. Było to dla mnie
nieco upokarzające, ale utrzymywanie sześcioosobowej rodziny też było ważne. Po
rocznej nauce jeden z tych pseudo - Niemców, który za cenę sklepu wyrzekł się
narodowości polskiej, zgłosił się do mnie i oświadczył, że córki na lekcje już
przysyłać nie może, gdyż komendant żandarmerii dowiedział się, że niemiecki
obywatel posyła córkę na naukę do polskiego nauczyciela i kategorycznie
zabronił mu tego.
Faktem
zdemaskowania mnie przez wroga byłem przerażony i liczyłem się z najgorszymi
konsekwencjami. Jednak ojciec mej byłej uczennicy zapewnił mnie, że komendant
dowiedział się tylko o nauczaniu jego córki. A ponieważ obaj oni żyją w
przyjaźni, nic nie może mi grozić. W każdym razie zdwoiłem środki ostrożności.
Kiedyś w moim mieszkaniu odbywała się nauka strasznej grupy. Nagle przed domem
stanęła bryczka, a z niej wyszli żandarmi w towarzystwie komisarza gminy. Było
to w okresie hodowli jedwabników. –Dzieci, do jedwabników! – rzuciłem hasło:
uczniowie natychmiast zaczęli obrywać z naciętych gałęzi liście i rzucać je
gąsienicom, ja zaś szybko usunąłem szkolne przybory z dużego stołu. Żandarmi
przybyli właśnie obejrzeć jedwabniki. Podobało im się, że w tej pracy pomagają
im dzieci. Obejrzeli i pojechali, a ja wróciłem z uczniami do przerwanej
lekcji. Moi okupacyjni absolwenci wyrośli wkrótce po wyzwoleniu na świetnych
lekarzy, inżynierów, oficerów......
Wielu z nich okazuje mi do dziś swą wdzięczną pamięć.
21
stycznia 1945 roku na rynek w Kraszewicach wjechały dwa radzieckie czołgi -wyzwolenie. Od pierwszego dnia wolności
byłem czynny społecznie. To ja mianowałem pierwszego komendanta tymczasowej,
ochotniczej milicji obywatelskiej i
pełniłem obowiązki przewodniczącego gminnej rady. Wkrótce udało mi się
uruchomić oficjalną szkołę dla wszystkich dzieci. Było to trudne zadanie :
brakowało kwalifikowanych nauczycieli, a po Niemcach została tylko jedna
umeblowana izba lekcyjna. Jednak przy gorliwej pomocy rodziców udało się
pokonać wszystkie trudności i wszystkie dzieci przystąpiły do nauki z
nadzwyczajnym zapałem.
Analizując i porównując tajne nauczanie w dwóch okresach: podczas I
wojny światowej i w czasie okupacji, stwierdzić obiektywnie muszę, że pierwsze
nauczanie w zapadłej wsi, gdzie nigdy jeszcze nie było szkoły, gdzie
niepodzielnie panował analfabetyzm, dało większe efekty: nauka odbywało się
masowo i bez specjalnych przeszkód ze strony zaborcy, a ja – chociaż nie miałem
wtedy jeszcze pedagogicznego przygotowania, nauczyłem wielu Franków
‘’rozmawiania z książką”.
W czasie drugiej wojny światowej byłem już
wykwalifikowanym i doświadczonym nauczycielem z przeszło dwudziestoletnią
praktyką. Jednak warunki, w jakich się żyło i pracowało, nie mogły dać
satysfakcji.
Jednak sam
fakt, że uczyłem kilkadziesięcioro dzieci, że zachęcałem wielokrotnie do
samodzielnej nauki i upowszechniałem czytelnictwo polskiej książki, że byłem
informatorem i doradcą miejscowego społeczeństwa oraz moja uprzednia praca
kierownika szkoły w dwudziestoleciu – dały mi wielki zaufania na progu Polski
Ludowej, kiedy to wybrano mnie na pierwszego przewodniczącego gminnej rady
narodowej. Wszystko to świadczy o tym, że okres niewoli hitlerowskiej jako
polski nauczyciel spędziłem pożytecznie i godnie. Swego zawodu nigdy nie
zdradziłem i byłem mu wierny przez ponad pół wieku, zaś mój starszy syn i
najstarszy wnuk są też nauczycielami.
Leon Nalepa
Sylwetka Leona Nalepy na stronie https://szkicehistoryczne.blogspot.com/p/biogramy-z-regionu-c.html