Opis ten, pochodzący z 1932 roku, odnosi się do okresu, kiedy rzeka Prosna była naturalną i oficjalną granicą między Rosją a Niemcami. Jej brzegi były patrolowane przez służby graniczne, jednak niezamieszkała wyspa na Prośnie pozostawała terenem niczyim, czyli nie należała ani do Rosji, ani do Niemiec. Wyspa na rzece Prosna jest zaznaczona tylko na mapie w skali 1:25.000, położona niedaleko wsi Kraszewice, na ziemi kaliskiej.
Po traktacie wiedeńskim z 1815 roku, kiedy rosyjsko-niemieckie komisje precyzyjnie wyznaczały granicę, zwykle biegnącą środkiem rzeki na równej odległości od obu brzegów, geometrzy dwóch cesarzy uparcie dążyli do przyłączenia małej wyspy do swojego państwa. Niemiec miał jednak trudności z przekonaniem Rosjanina, że wyspa powinna należeć do Niemiec. Z kolei przedstawiciel Rosji nie był w stanie wyjaśnić niemieckiemu dyplomacie, dlaczego sporny teren powinien przypaść Rosji.
Ostatecznie kwestia wyspy została rozwiązana poprzez uznanie jej za terytorium nieprzynależne do żadnego z państw. Obie delegacje podpisały umowę przyznającą wysepce status eksterytorialny. Rządy w Berlinie i Petersburgu ratyfikowały porozumienia komisji granicznych, i zgodnie z prawem międzynarodowym, wyspa stała się terenem niczyim. Gwarancję nietykalności wyspy zapewniono na tyle skutecznie, że nawet funkcjonariusze straży granicznych z Rosji i Niemiec mieli wzajemnie zakaz wstępu na jej obszar. Pewnego razu, gdy rosyjski strażnik płynący łódką musiał pilnie przybić do brzegu, aby nie zatonąć, i przypadkowo wylądował na wysepce, spowodowało to poważny incydent, który prawie doprowadził do wymiany ognia.
Na tym odcinku granicy, podobnie jak w innych miejscach, odbywała się kontrabanda z obu stron. Mieszkańcy Kraszewic z zaboru rosyjskiego organizowali wyprawy łódkami na stronę pruską, podczas gdy włościanie ze Schildberga, udawali się w kaliskie.
Miejscowi przemytnicy, choć nie obeznani z prawem międzynarodowym, szybko zorientowali się w istnieniu nietypowego prawa, które wzajemnie zabraniało Rosjanom i Niemcom wstępu na wyspę. Wyspa była porośnięta łozami, rokitnikiem i olszyną. Z tej ukrytej wysepki stworzono magazyn na towary przeznaczone do przemytu, punkt zborny dla osób przekraczających granicę bez paszportów (za opłatą 5 rubli złotem od osoby) oraz miejsce narad.
O tej wyspie dowiedzieli się również koniokradzi z Niemiec i Rosji. Skradzione konie, „obute” w szmaty by zatrzeć ślady i stłumić dźwięk kopyt, były prowadzone do wody w bezksiężycowe noce. Przez koryto rzeki przeprowadzano je na małą wyspę, gdzie następowała wymiana. Skradziony koń z Kaliskiego, po kilkudniowym pobycie na wyspie, kierował się do Wielkopolski, a koń z zaboru pruskiego, w cichych podkowach i z zawiązanym pyskiem, był przeprowadzany do Królestwa Polskiego.
Czasem konie poddawane były zabiegom zmieniającym ich maść: cygański kasztan przeistaczał się w gniadosza, a biały koń stawał się kary. Działo się to jednak rzadko, ponieważ pościgi były nieskuteczne z powodu dyplomatyczno-granicznych przeszkód.
Na tej wyspie przeżył przygodę jeden z wybitnych polskich artystów-malarzy, Kazimierz Lasocki*, który był wówczas początkującym, lecz zdolnym pejzażystą.
Kazimierz Lasocki w pracowni - rok 1934
Malarz tak opisał swóją przygodę na tej wyspie:
Mieszkałem wówczas w Kraszewicach, ładne tam były okolice, zwłaszcza nad Prosną, a co za śliczne dziewczyny i jakie przystojne krowy!
więc włóczyłem się z paletą i sztalugami, szukając widoków. Było to latem, woda była ciepła, więc obnażywszy ciało, mając farby, sztalugi i ubranie na karku, przeprawiłem się szczęśliwie na wyspę. Woda, w najgłębszym miejscu sięgała mi do pach. Na lądzie ubrałem się i pomaszerowałem w głąb zarośniętej bardzo wyspy, gdzie spotkałem się z jakimiś ogorzałymi drabami, którzy zajęli wobec mnie od razu zdecydowane stanowisko. Jeden z nich, dla pewności, skierował we mnie rewolwer, drugi zapytał energicznie „Gadaj, po choleręś tu przyloz, na prześpiegi? A od kogo, Rusa? Niemca?. Kiedy ja malarzem jestem, maluję.. tłumaczyłem się.
„Chodź z nami, a spróbuj tylko wiać, to kulka w łeb a nieboszczyka do Prosny. Oczywiście, że maszerowałem, nie powiem, żeby z radością, wreszcie doszliśmy do prawdziwego obozu. Jeden z brodaczy, któremu zameldowano o schwytaniu podejrzanego, tzn. mnie, powiedział „zobaczymy czyś malarz, namaluj mnie!. Co miałem robić malowałem, widocznie herszta, który skończonym obrazie był bardzo zadowolony z uchwyconego podobieństwa. „Niech pan wypije, odezwał się grzecznie częstując mnie wódką i kiełbasą. Sytuacja się poprawiła i pytam kiedy mogą odejść? „Panie artysta, dopiero pojutrze w nocy, jak załatwimy „interesy” . Była to ekspedycja 8 kradzionych koni z Kalisza do Prus. Nie bardzo mi się to uśmiechało ale rozumiałem ich ostrożność. Woleli mnie przetrzymać po to bym nie rozgadał i przez to nie utrudnił spławienia koni. Po 3 dniach, żywiony tylko kiełbasą i wódką, w nocy przewieziony zostałem łódką na brzeg rosyjski.
Ostatnie słowa mego przewoźnika, a zarazem kontrabandzisty w jednej osobie były: „Nie było panu źle u nas, ale niech pan nie gada o nas”, Zapomniałem dodać, że skonfiskowano mi brązową farbę dla zamazywania białych strzałek i kwiatków — plam na łbach końskich — zakończył wesołe opowiadanie mistrz pędzla.
W latach trzydziestych mieszkańcy dawnych terenów przygranicznych wyrażali żal, że stracili możliwość prowadzenia kontrabandy i związane z tym dochody.
Źródło: Godlewski Michał, Zielone granice, Warszawa : "Rój", [1932] (Warszawa : B-cia, Wójcikiewicz), 1932, s. 9-15
*Kazimierz Lasocki (ur. 1 marca 1871 w Gąbinie, zm. 11 września 1952 w Warszawie) – polski malarz pejzażysta i animalista, przedstawiciel realizmu. Malował pejzaże i portrety. Często podejmował temat zwierząt ukazanych w krajobrazie, zwłaszcza pasącego się bydła, co stało się jego specjalnością