Urodzony 1846 r. w biednej familji, wychowywany byłem pod słomianą wiejską strzechą w ziemi kaliskiej. Przez brak wykształcenia a tem samem i stosunków mój poziom naukowy był bardzo ograniczony, a wiadomości społeczne i polityczne swojemi promieniami sięgały tylko wsi sąsiednich i bliższego miasteczka Koźminka. Więc piszę tylko o tem, co widziałem i co pozostało w pamięci z czasów powstania styczniowego na szczupłym terenie mojego widnokręgu.
Zwykle pielgrzymki prostego pobożnego ludu do miejsc cudownymi obrazami słynących, nabyły w roku 1861 cech jakiejś szczególniejszej uroczystości, bo, oprócz właścicieli i mieszkańców miast, brali w nich udział obywatele ziemscy. Pielgrzymki te były najczęściej z ich inicjatywy. Oni wysyłali naprzód swych kucharzy, zaopatrzonych w produkty spożywcze, w kotły i serwisy, aby w naznaczonych punktach marszrutu przygotowali posiłek dla całej kompanii; (w jednej z takich pielgrzymek do Częstochowy, urządzonej przez p. Eugenję Radolińską ze Zborowa, brałem i ja udział). Z krzyżem i chorągwiami na czele ksieża, zakonnice, panowie i panie — ekwipaże ciągły z tyłu — szli razem z prostym ludem pieszo. Młodzież śpiewała narodowe hymny („Boże coś Polskę”, „Z dymem pożarów”, „Tyś w Częstochowie święta nasza Pani”, „Wszechmocny Boże ojców naszych Panie”).
Obywatele ziemscy urządzali zjazdy, wyprawiali rauty, pikniki, a także wielkie polowania; wyprawiali sute „okrężne” z podarunkami dla włościan. Księża z ambon wzniecali zapał i miłość ku ojczyźnie. Stroje narodowe: konfederatki, żupany, kontusze, czamary, a także oznaki żałoby po 5 poległych w Warszawie w lutym 1861 r., można już było gdzieniegdzie i na wsi zobaczyć. Modernemi wówczas były także bluzy, pasy z klamrami, brosze, spinki i kapelusze Garibaldiego.
W krajowych gazetach wyjątkowo ścisła cenzura nie pozwalała pisać nic takiego, coby przypominało przeszłość narodową, lub coby mogło służyć jako moralne podżeganie społeczeństwa, a w zagranicznych, odezwy wiadomości tuszowała.
Polityczne i społeczne wiadomości otrzymywaliśmy na wsi tylko od kwestarszy-zakonników (dotąd pamiętam ojca Dydaka kapucyna z Łędu nad rzeką Wartą, co przejeżdżając zawsze wstępował do nas nocować), albo od „pieczeniarzy”, którzy dotychczas po biednych strzechy, rzadko kiedy zaglądali, w tym zaś roku nader częstymi bywali gośćmi. Oni to budzili w narodzie ideę wolności. Jedności i równości; oni łagodzili antagonizmy klasowe, stanowe, jakie pod wpływem moskali przybrały goryczy charakter, szczególniej między włościanami, a obywatelami ziemskimi.
W resursie znów brzmiała skoczna muzyka. W handlu były w modzie gęste czamary, szyte niekiedy aż do kolan, w deseń „kurdosz, kurdesz na kurdesz nasz”, śpiewanej na część generała pp. Napoleona Rembowskiego. Nestora Czartkowickiego, Władysława Cieleckiego.dwór oświetlony, a w nim zastawione dla nas stoły z posiłkami. Pan Napoleon Rembowski, typowy szlachcic polski, przy powitaniu się ze mną i bratem, rzekł: „Ja z waszym ojcem walczyłem razem w 1831 roku, teraz wy i mój syn Antoś będziecie walczyć za ojczyznę, wstydu nam nie zróbcie!“
Po skończonym posiłku i powiększeniu się oddziału pojechaliśmy do wsi Gacj Kaliskiej, dokąd przybyliśmy rano. Tam nasz ks. kapelan odprawił mszę świętą i odebrał od nas przysięgę.
Ztąd wyruszyliśmy dalej, jadąc w kierunku południowo-zachodnim przez lasy (dziś nie pamiętam jakie) zda się brzezińskie i inne. I przybyliśmy nad granicę Kongresówki do Kuźnicy Grabowskiej. Tu, po parodniowym pobycie, szeregi oddziału znacznie powiększyły się po znarodzonymi, młodzież którymi było ich z nadgranicznych, a nawet i kilku zbiegów z bronią z pierwszej poboru. Granicy strzegł wówczas tylko Prusacy, bo moskale usunęli z niej rozgęsznioną straż na wzmocnienie swoich załóg.
Z zagranicy otrzymaliśmy transport pewnej broni, (konstrukcji nazywanej „sztucerami belgijskiem“) i wymarszarni, dalekimi od nas położonej przez chłopów, na dalekie metę. Broń ta, zamiast bagnetów, miała szable doczepialne, noszone przy — dla ataku i odparcia napadu, a bardzo przydatne do ciał, odzwierane złe dobra, jednak nie posiadała jeszcze wzrastającej powoli — acz szczupłego zasobu ładunku, co podówczas należało téż i ta broń.
W Kuźnicy sformowano wreszcie z naszego oddziału kilkuset ludzi: ze szlachty, zamożnych włościan, rzemieślników, a później i różnych mieszkańców miast. Z bronią uzbrojeniem, stanowił hufiec, z jednorodnem uzbrojeniem, stanowił jazdę, z której sformowano jeden czy tez dwa plutony), biedniejsza zaś, mieszczańska i oficjalisci umiejący obchodzić się z palną bronią, stanowili strzelców; włościanie i inni, przedewszystkiem fizycznie silni, byli przydzieleni do kosynierów.
Ja, brat mój i szwagier Stanisław Kuniński, zostaliśmy przydzieleni do 1-szej kompanii strzelców celnych. Dowódca tej kompanii był obywatel ziemski, właściciel wsi Góra, pod Wartą p. Anastazy Jezierski, który natychmiast zajął się organizacją z całą świadomością rzeczy. Z Poznańczyków wydzielił byłych wojskowych, mianował ich sierżantami, podoficerami, kapralami, przeegzaminowawszy ich poprzednio; podzielił kompanię na plutony i sekcye. Zaczęto uczyć musztry. Ponieważ wszyscy, za małym wyjątkiem, byliśmy synami wojskowymi z 1831 roku, więc musztra nie stanowiła dla nas żadnego trudu.
Otrzymawszy doniesienie, że oddział moskali zbliża się ku miejscu naszego postoju zrobiliśmy zasadzkę w lesie, nocą, lecz takowa spełzła na niczem. — Wrodzy nie przybyli. Nazajutrz znów zaalarmowani zostaliśmy przez nieprzyjaciela; alarm ten skończył się zajęciem obronnej pozycyi i daremnem oczekiwniem, — wróg nas nie atakował.
Po upływie dni paru oddział nasz, liczący pewnie 600 ludzi z górą, zaopatrzony w żywność i doskonałą broń, wyruszył z Kuźnicy Grabowskiej i dążył równolegle z granicą lasami, jakie podówczas były dość wielkie, ku południowi, zatrzymując się tylko dla niezbędnego wypoczynku i podkrzepienia sił. Jechaliśmy i teraz jeszcze na podwodach. Za nami furgony obozowe,
———————————
¹) Kawalerya ta, jeśli się nie mylę, dowodził niejaki Mazurkiewicz.