Opracowanie p. Stanisława Jeziornego (wieloletniego naczelnika i wójta gminy Kraszewice).
Zródło: Puls Tygodnia (FB)
Szkice historyczne - Jerzy Krzywaźnia. Szkice z zakresu dziedzictwa kulturowego Czajkowa, Kuźnicy Grabowskiej, Kraszewic. Blog istnieje od 2011.
Opracowanie p. Stanisława Jeziornego (wieloletniego naczelnika i wójta gminy Kraszewice).
Zródło: Puls Tygodnia (FB)
Albin Gumiński
Jan Szmaj (1878-1953) i Władysława Malinowska (1886-1951) wzieli ślub 7 listopada 1905 w kościele w Kraszewicach. Małżeństwo pobłogosławił ks. Piotr Gutman. Prababcia pochodziła z Kuźnicy Grabowskiej a pradziadek z Kraszewic.
Pradziadkowie doczekali się szóstki dzieci: Emilii (*1906, +1957) Czesława (*1909, +1995), Heleny (*1912, +2002), Anieli (*1914, +1942), Piotra (*1917, +1943) i Jan (*~ 1924, +25-12-1996). Mieszkali w Kraszewicach.
Kraszewice obchodzą w styczniu 40-lecie reaktywowania gminy. Dekadę temu ukazało się moje opracowanie o dziedzictwie kulturowym miejscowości. Artykuł poprzedza zdjęcie (z 2013) ostrzeszowskiego fotografa, prezesa Stowarzyszenia Regionalny Ośrodek Dokumentacji WIEŻA 1916 p. Grzegorza Kosmali.
Drużyna harcerska 1959/1960- Przybyłek, Grzesiek , Kowalczyk , Kalachurski, ?, Kiełb, ostatni w szeregu Michał Krzak. Druzynę Zuchów w latach 1967-1971 prowadziła p. Leokadia Leokadia Przybył z domu Dębska
Wspomnienie
Do kuźnickiej szkoły uczęszczałem w latach 1965-1973. Mama przyprowadziła mnie pod „gmach” szkoły i pozostawiła. Zaraz zjawili się moi koledzy i zaprowadzili mnie do szkoły. Ustawiliśmy się klasami, wszyscy odświętnie ubrani. Odbył się uroczysty apel. O czym mówił dyrektor szkoły mgr Tadeusz Nalepa, na skutek emocji, niewiele do wystraszonego pierwszaka trafiało. Zapamiętałem, że moim wychowawcą jest pani Maria Nalepa. Po apelu dostaliśmy karteczki z tygodniowym planem zajęć.
W oczach pierwszoklasisty szkoła wydawała się ogromna, sale duże. Przed szkołą boisko, bieżnia i skocznia. Obok boiska pod egzotycznymi drzewami „parasolami” ławki.
Rano o godz.7.30 słychać było donośny odgłos „dzwonu”. To woźny, pan Józef Wieczorek walił w pustą butlę po jakimś gazie. Donośny odgłos był słyszalny daleko. Wychodziliśmy więc do szkoły, każdy ubrany w obowiązkowy granatowy mundurek z białym kołnierzykiem, z tornistrem na plecach i obowiązkowym drugim śniadaniem. Sprawdzanie czystości kołnierzyków, rąk, drugiego śniadania i chusteczek było dla nas rzeczą oczywistą.
W pierwszej klasie było nas dziesięcioro, do drugiej zdało dziewięcioro. Drugoroczność była wówczas rzeczą dość częstą, więc rotacje w następnych klasach nikogo mocno nie dziwiły. Lekcje religii prowadzone przez księdza odbywały się poza szkołą, w domach prywatnych.
Otrzymywaliśmy odrębne świadectwa z tego przedmiotu. Za przewinienia stosowane były rożne kary, w tym i kary cielesne (pociąganie za uszy, „Łapki”- uderzanie linijką, piórnikiem, w starszych klasach nawet drewnianym cyrklem).
Jednak najbardziej swe przewinienie pamiętał winowajca, który musiał przynieść urwaną przez siebie witkę. Problem polegał na tym, że zbyt łamliwa zastępowana była następną, a zbyt gruba dawała się delikwentowi solidnie we znaki. Były też kary specyficzne.
Pamiętam jak mój najlepszy kolega (nie pamiętam już za co?) musiał zimą siedzieć na gorącym piecu kaflowym. Po kilku minutach miał już tak wygrzana część ciała, gdzie kończą się nogi, a zaczyna tułów, że przyznał się do winy. Nie zapomnę jak pan Franciszek Grzesiek zdenerwowany naszą niewiedzą kazał nam na komendę szybko wchodzić pod ławki, a następnie na nich siedzieć. Po kilku komendach :Na ławki, pod ławki szukać” i znów „Na ławki pod ławki szukać” każdy z nas miał kilka guzów. Byłem w tej dogodnej sytuacji , że w klasie byłem najmniejszy i ten rodzaj szukania wiedzy był dla mnie najłaskawszy. Szkoła to nie tylko kary nawet „siedzenie po kozie” po lekcjach w ciemnym „kantorku” pod schodami miło się dziś wspomina.
W szkole istniał chór prowadzony przez pana dyrektora Kazimierza Nalepę. Był to człowiek nietuzinkowy. Wszystkim imponował m.in. tym, że potrafił grać na skrzypcach, pianinie, znał bardzo dobrze język niemiecki, był świetnie wysportowany. Interesował się przeszłością naszej miejscowości, pisał wiersze - po prostu człowiek Renesansu.
Pewnego dnia do naszej szkoły zawitał redaktor Polskiego Radia pan Henryk Sytner. Wchodził on w skład zespołu redagującego audycje dla Rozgłośni Harcerskiej. Jak trafił do naszej szkoły?- tego jedynie mogę się domyślać, domysły pozostawmy na później.
Wszystko go interesowało, między innymi praca 35. Drużyny Harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki. Nic dziwnego, mieliśmy się czym pochwalić. O choćby praca naszego kółka fotograficznego. Prowadził je pan Bolesław Olek. Uczył nas- na czym polega praca fotografa?, jak fotografować?, jakim sprzętem?, z jakich materiałów fotograficznych korzystać, aby uzyskać jak najlepszy efekt końcowy? Praca w ciemni fotograficznej bardzo nas pochłaniała.
Redaktor namawiał nas abyśmy spróbowali i wzięli udział w organizowanym przez Polskie Radio konkursie „Od dwóch kółek do pięciu”. Po upływie pewnego czasu usłyszeliśmy w radio na czym polega ten konkurs. (Był to okres olbrzymiej popularności ”Wyścigu Pokoju” Ryszarda Szurkowskiego i naszej drużyny kolarskiej).Wzięliśmy w nim udział. Opracowaliśmy trasę wycieczki rowerowej, którą pokonaliśmy na naszych rowerach. Po jej zakończeniu opisaliśmy jak wyglądała, co nas spotkało podczas jej trwania, dokumentując jej przebieg w najciekawszy sposób. Dokumentacja została przesłana do Polskiego Radia. Jakież było nasze zdziwienie i zarazem radość, gdy dowiedzieliśmy się, że znaleźliśmy się wśród szczęśliwców, czyli tych, których prace zostały wybrane spośród wielu nadesłanych.
Ja i Zbyszek Dzięcielski otrzymaliśmy główną wygraną tj. wycieczkę rowerową po NRD, rower KORMORAN oraz ubrania jakie otrzymywali sportowcy w tamtych czasach. Sponsorem była firma ROMET. Naszym zadaniem było testowanie nowego typu roweru z przerzutkami. Pojechaliśmy do Warszawy, gdzie spotkaliśmy się z pozostałymi szczęściarzami. Następnie PKP do Szklarskiej Poręby. Tam po aklimatyzacji i kilkudniowym treningu już jako zgrana paczka pojechaliśmy do NRD. Pokonując kilometr po kilometrze na rowerach, poznawaliśmy najciekawsze miejsca leżące na terenie Saksonii.
Były to dla mnie niezapomniane chwile. Kolejny etap to powrót do Warszawy - odwiedziny Polskiego Radia, wywiady, pożegnanie kolegów i koleżanek. Ostatni etap to powrót do domu ( z Ostrzeszowa do Kuźnicy Grabowskiej wracaliśmy rowerami).
Dziś, gdy zbliżają się wakacje, a w Trójce redaktor H. Sytner ogłasza kolejny konkurs (tym razem zatytułowany „Wakacje na dwóch kółkach”), przypominają mi się te wspaniałe chwile sprzed prawe czterdziestu lat.
Obecnie będąc nauczycielem i absolwentem Politechniki Wrocławskiej oraz Uniwersytetu Wrocławskiego stwierdzam, że istniejący wówczas system oświaty w szkole podstawowej wszechstronnie przygotowywał nas do następnego etapu edukacji. Poziom nauczania, według mnie, był bardzo wysoki. Nie rozpieszczano nas dobrymi ocenami. Uczeń miał duży szacunek do nauczycieli, a nauczyciel był dla nas wzorem i autorytetem.
Z mojego rocznika troje z dziesięciu uczniów rozpoczynających naukę w Szkole Podstawowej w Kuźnicy Grabowskiej ukończyło studia. Podobnie wyglądała sytuacja w innych rocznikach.