Strony

29 grudnia 2023

Wspomnienia z kuźnickiej szkoły (1965-1973) p. Leszka Dubisa

 

Drużyna harcerska 1959/1960Przybyłek, Grzesiek , Kowalczyk , Kalachurski, ?, Kiełb,  ostatni w szeregu Michał Krzak. Druzynę Zuchów w latach 1967-1971 prowadziła p. Leokadia Leokadia Przybył z domu Dębska

Wspomnienie

Do kuźnickiej szkoły uczęszczałem w latach 1965-1973.  Mama przyprowadziła mnie pod „gmach” szkoły i pozostawiła. Zaraz zjawili się moi  koledzy i zaprowadzili mnie  do szkoły. Ustawiliśmy się klasami, wszyscy odświętnie ubrani. Odbył się uroczysty apel. O czym mówił dyrektor szkoły  mgr Tadeusz Nalepa,  na skutek emocji, niewiele do wystraszonego pierwszaka trafiało. Zapamiętałem, że moim wychowawcą jest pani Maria Nalepa. Po apelu dostaliśmy karteczki z tygodniowym planem zajęć. 

W oczach pierwszoklasisty szkoła wydawała się ogromna, sale duże. Przed szkołą boisko, bieżnia i skocznia. Obok boiska pod egzotycznymi drzewami „parasolami” ławki.

Rano o godz.7.30 słychać było donośny odgłos „dzwonu”. To woźny, pan Józef Wieczorek walił w pustą butlę po jakimś gazie. Donośny odgłos był słyszalny daleko. Wychodziliśmy więc do szkoły, każdy ubrany w obowiązkowy granatowy mundurek z białym kołnierzykiem, z tornistrem na plecach i obowiązkowym drugim śniadaniem. Sprawdzanie czystości kołnierzyków, rąk, drugiego śniadania i chusteczek było dla nas rzeczą oczywistą.

 W pierwszej klasie było nas dziesięcioro, do drugiej zdało dziewięcioro. Drugoroczność była wówczas rzeczą dość częstą, więc rotacje w następnych klasach nikogo mocno nie dziwiły. Lekcje religii prowadzone przez księdza odbywały się poza szkołą, w domach prywatnych.

Otrzymywaliśmy odrębne świadectwa z tego przedmiotu. Za przewinienia stosowane były rożne kary, w tym i kary cielesne (pociąganie za uszy, „Łapki”- uderzanie linijką, piórnikiem, w starszych klasach nawet drewnianym cyrklem).

 Jednak najbardziej swe przewinienie pamiętał winowajca, który musiał przynieść urwaną przez siebie witkę. Problem polegał na tym, że zbyt łamliwa zastępowana była następną, a zbyt gruba dawała się delikwentowi solidnie we znaki. Były też kary specyficzne. 

Pamiętam jak mój najlepszy kolega (nie pamiętam już za co?) musiał zimą siedzieć na gorącym piecu kaflowym. Po kilku minutach miał już tak wygrzana część ciała, gdzie kończą się nogi, a zaczyna tułów, że przyznał się do winy. Nie zapomnę jak pan Franciszek Grzesiek zdenerwowany naszą niewiedzą kazał nam na komendę szybko wchodzić pod ławki, a następnie na nich siedzieć. Po kilku komendach :Na  ławki, pod ławki szukać” i znów „Na ławki pod  ławki szukać” każdy z nas miał kilka guzów. Byłem w tej dogodnej  sytuacji , że w klasie byłem najmniejszy i ten rodzaj szukania wiedzy był dla mnie najłaskawszy. Szkoła to nie tylko kary nawet „siedzenie po kozie” po lekcjach w ciemnym „kantorku” pod schodami miło się dziś wspomina.

    W szkole istniał chór prowadzony przez pana dyrektora Kazimierza Nalepę. Był to człowiek nietuzinkowy. Wszystkim imponował m.in. tym, że potrafił grać na skrzypcach, pianinie, znał bardzo dobrze język niemiecki, był świetnie wysportowany. Interesował się przeszłością naszej miejscowości, pisał wiersze - po prostu człowiek Renesansu.     

Pewnego dnia do naszej szkoły zawitał redaktor Polskiego Radia pan Henryk Sytner. Wchodził on w skład zespołu redagującego audycje dla Rozgłośni Harcerskiej. Jak trafił do naszej szkoły?- tego jedynie mogę się domyślać, domysły pozostawmy na później. 

Wszystko go interesowało, między innymi praca 35. Drużyny Harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki. Nic dziwnego,  mieliśmy się czym pochwalić. O choćby praca naszego kółka fotograficznego. Prowadził je pan Bolesław Olek. Uczył nas- na czym polega praca fotografa?, jak fotografować?, jakim sprzętem?, z  jakich materiałów fotograficznych korzystać, aby uzyskać jak najlepszy efekt końcowy? Praca w ciemni fotograficznej bardzo nas pochłaniała. 

Redaktor  namawiał nas abyśmy spróbowali i wzięli udział w organizowanym przez Polskie Radio  konkursie „Od dwóch kółek do pięciu”. Po upływie pewnego czasu usłyszeliśmy w radio na czym polega ten konkurs. (Był to okres olbrzymiej popularności ”Wyścigu Pokoju” Ryszarda Szurkowskiego i naszej drużyny kolarskiej).Wzięliśmy w nim udział. Opracowaliśmy trasę wycieczki rowerowej, którą pokonaliśmy na naszych rowerach. Po jej zakończeniu opisaliśmy jak wyglądała, co nas spotkało podczas jej trwania, dokumentując jej przebieg w najciekawszy sposób. Dokumentacja została przesłana do Polskiego Radia. Jakież było nasze zdziwienie i zarazem radość, gdy dowiedzieliśmy się, że znaleźliśmy się wśród szczęśliwców, czyli tych, których  prace zostały wybrane spośród wielu nadesłanych. 

    Ja i Zbyszek Dzięcielski otrzymaliśmy główną wygraną tj. wycieczkę rowerową po NRD, rower KORMORAN  oraz ubrania jakie otrzymywali sportowcy w tamtych czasach. Sponsorem  była firma ROMET. Naszym zadaniem było testowanie nowego typu roweru z przerzutkami. Pojechaliśmy do Warszawy, gdzie spotkaliśmy się z pozostałymi szczęściarzami. Następnie PKP do Szklarskiej Poręby. Tam po aklimatyzacji i kilkudniowym treningu już jako zgrana paczka pojechaliśmy do NRD. Pokonując  kilometr po kilometrze na rowerach, poznawaliśmy najciekawsze miejsca leżące na terenie Saksonii.

Były to dla mnie niezapomniane chwile. Kolejny etap to powrót do Warszawy - odwiedziny Polskiego Radia, wywiady, pożegnanie kolegów i koleżanek. Ostatni etap to powrót do domu ( z Ostrzeszowa do Kuźnicy Grabowskiej wracaliśmy rowerami).

Dziś, gdy zbliżają się wakacje, a w Trójce redaktor H. Sytner ogłasza kolejny konkurs (tym razem zatytułowany „Wakacje na dwóch kółkach”), przypominają mi się te wspaniałe chwile sprzed prawe czterdziestu lat.

 Obecnie będąc nauczycielem i absolwentem Politechniki Wrocławskiej oraz Uniwersytetu Wrocławskiego stwierdzam, że istniejący wówczas system oświaty w szkole podstawowej wszechstronnie przygotowywał nas do następnego etapu edukacji. Poziom nauczania, według mnie, był bardzo wysoki. Nie rozpieszczano nas dobrymi ocenami. Uczeń miał duży szacunek do nauczycieli, a nauczyciel był dla nas wzorem i autorytetem.

Z  mojego  rocznika troje z dziesięciu uczniów rozpoczynających naukę w Szkole Podstawowej w Kuźnicy Grabowskiej ukończyło studia. Podobnie wyglądała sytuacja w innych rocznikach.

Wspomnienia spisane w 2010

14 grudnia 2023

Wspomnienia szkolne (1953-1960) p. Stanisława Jasiaka



W latach 1953-1960 byłem uczniem Szkoły Podstawowej w Kuźnicy Grabowskiej, którą często wspominam w samych superlatywach. Dopiero po upływie dłuższego czasu doceniłem prestiż i zaangażowanie szkoły w edukację uczniów poniekąd mało rozgarniętych, zakompleksionych, ze względu na czasy, jak i miejsce urodzenia, z dala od miasta, cywilizacji, bez prądu i żadnych mediów. 

W tamtych czasach rodzice najczęściej traktowali swoje dzieci jako siłę roboczą do pomocy w gospodarstwie, a szkołę to tak bardziej jako zło konieczne,  a przynajmniej odrabianie lekcji w ostatniej kolejności, po pracy. Na pomoc w nauce ze strony rodziców też nie można było liczyć, bo mało wykształceni. Uczęszczali do szkoły maksymalnie dwa lata. Mimo że w tak trudnych czasach przyszło dorastać, to szkoła, a przede wszystkim grono nauczycielskie starało się za wszelką cenę wyprowadzić nas na ludzi z perspektywą podstawowej wiedzy potrzebnej do życia.

    W roku 1953 zacząłem chodzić do pierwszej klasy, która liczyła 22 uczniów,a wychowawcą naszym był pan Grzesiek Franciszek. Całe grono pedagogiczne liczyło cztery osoby.  Kierownikiem szkoły był mgr Nalepa Kazimierz, jego żona, Maria, zastępcą i ostatnim nauczycielem Pepsiński Stanisław. W młodszych klasach wszyscy uczyli różnych przedmiotów, natomiast czym wyżej, to były już specjalizacje, a ostatnie klasy to przeważnie uczył pan Nalepa. Do niego należały w klasach szóstych i siódmych, język polskim i matematyka, tu musiało być perfekt. Pani Nalepowa odpowiadała za biologię, śpiew i prace ręczne. Panu Pepsińskiemu przydzielono geografię i chemię, a pan Grzesiek uczył fizyki i historii. Pamiętam ten szacunek uczniów do nauczycieli, przejęcie się rolą i staranność w nauce. Uczniowie przejmowali się tym, co nauczyciele mówili lub zadawali do nauki . 

      Nasza szkoła była piękna i zadbana. Mieściła się w dworku szlacheckim, należącym przed II wojną do Karola Oxnera.  Jego zięciem został prof. Marian Falski, autor pierwszego Elementarza w okresie międzywojennym. Na dziedzińcu przed dworkiem było bardzo dużo miejsca przeznaczonego na boisko do piłki ręcznej i miejsce na wszelkie zgrupowania.

Cały dworek okalały piękne aleje wysadzane drzewami egzotycznymi, głogi, rajskie jabłuszka i inne nieznane nam drzewa. Z tyłu dworku znajdował się pokaźny sad i ogródek działkowy.  Piątą klasę podzielono na pary i każda miała wyznaczoną grządkę do uprawy. Tam pod nadzorem pani od botaniki sadzono różne warzywa we współzawodnictwie, komu ładniejsze urosną.  Do uczniów należało je pielić i podlewać.  

Pamiętam jak z botaniki mieliśmy posadzić na gaziku w szklance fasolę i obserwować, jak kiełkuje. Przyjemnie było oglądać efekt, gdy roślinka wypuściła dorodne listki.  Na innych lekcjach przeprowadzaliśmy doświadczenia takie jak: półkule magdeburskie, elektroskop, opiłki żelaza w polu magnetycznym, ćwiczenia z rozszerzalności cieplnej metali, zachowanie bimetali, reakcje chemiczne w zasadach i kwasach, podgrzewanie różnych tlenków metali i otrzymywanie wodoru, reakcje soli i śniegu powodującą przymarzanie mokrej szklanki do podłoża.

Ćwiczenia takie były bardzo istotne dla danej lekcji i nie mogło zabraknąć jakiegoś odczynnika chemicznego do doświadczenia. Na zajęciach z nauki o człowieku mieliśmy rozmaite pasożyty ludzkie zalane w formalinie, jak również szkielety kostne. Na geografii i historii dysponowaliśmy wszystkimi mapami historycznymi, fizycznymi i politycznymi (około 30sztuk w formacie 2m x 1,30m). 

Najlepiej, co pamiętam, to przybory do gimnastyki, a było chyba wszystko, co można sobie wymarzyć. Na boisku, przy szkole stała równoważnia około 1,50 m nad ziemią, brama do zawieszania lin około 4 m wysokości, gdzie podczas ćwiczeń należało się wspiąć na linie tak wysoko. Obok drążek mocowany na różnych wysokościach, do wymyków i podciągania; opodal piaskownica do skoków w dal, trójskoków i skoków wzwyż. 

Salę gimnastyczną mieliśmy po wyniesieniu stolików lekcyjnych do szklarni. Wnosiliśmy wówczas sprzęt gimnastyczny. Cała jedna ściana zajmowała zamontowane na stałe drabinki, a my wnosiliśmy skrzynie, materace, kozła, ławeczki, kijki i na tym sprzęcie odbywały się ćwiczenia z wychowania fizycznego. Szkoła posiadała tzw. Kącik sportowy wyposażony w najrozmaitszy sprzęt sportowy: sanki, narty, łyżwy, piłki do nogi, ręcznej, do palanta, tenisa stołowego, siatkę do siatkówki, dyski, kije do palanta. Za ten kącik odpowiadał jeden uczeń z siódmej klasy i można było wypożyczyć sprzęt zimowy na niedzielę lub dowolny dzień za 1 zł. Pieniądze te kierownik przeznaczał na zakup nowego sprzętu. Niejednokrotnie trzeba było zrobić zrzutkę z kolegą, aby wychodziło taniej, a wtedy mieliśmy łyżwy lub narty na zmianę i chodziliśmy na staw bądź górki leśne. Najczęściej na boisku graliśmy w piłkę ręczną - szczypiorniaka. Kiedy odbywały się zawody międzyszkolne, to Kuźnica zawsze wygrywała. Tak samo działo się z chórem. Gdzie nie występowaliśmy, otrzymywaliśmy pierwsze miejsca. Chór stanowił zespół mieszany dziewczyn i chłopców wybranych z klas piątych, szóstych i siódmych, składał się z około 20 osób. Wybrani byli podzieleni na trzy głosy, w zależności od skali głosu oraz zaawansowanej mutacji. Pan Nalepa jako instrumentu prowadzącego używał skrzypiec i stroików ustnych, aby podać nam tonację, od której mieliśmy rozpocząć śpiew. Nie odbyła się żadna akademia ani większa uroczystość szkolna bez występu naszego chóru, bo efekt naszego śpiewania wypadał imponująco. Niektóre melodie powtarzały się często, lecz one efektownie wychodziły w śpiewaniu na głosy. 

Kierownik wkładał wiele serca i zaangażowania w prowadzenie tego chóru; to był jego konik. Ile razy oberwało się od niego smyczkiem w głowę, jeżeli ktoś nie uważał albo sfałszował. Miałem zaszczyt osobiście być w tym chórze solistą pierwszego głosu. Lekcje chórku odbywały się oprócz lekcji śpiewu, a niezdolnych do śpiewania zatrudniano w tym czasie do prac porządkowych wokół szkoły. Zawsze czekały na nich wytyczone prace do wykonania w tym czasie. Co mocniejszych chłopców kierowano do hydroforni i tam pompowali wodę do zbiorników zamontowanych na strychu. Och, jaką mieli radość, gdy ukazała się woda na dachu po ich napełnieniu, bo resztę czasu mogli wykorzystać na grę w piłkę. Wody używano w ładnej wyłożonej płytkami łazience, dostępnej tylko dla nauczycieli, a uczniowie chodzili do latryn, wybudowanych na tyłach szkoły. Miały one 4 stanowiska męskie i 4 damskie bez dostępu bieżącej wody. Dojście do tego obiektu znajdowało się z dwóch stron, tak więc oddzielnie dla dziewczyn i chłopców. 

Na pracach ręcznych uczono nas cerowania, haftowania, prowadzenia prac gospodarczych wokół szkoły. W jednym pomieszczeniu usytuowano stolarnię wyposażoną w sprzęt stolarski tylko mechaniczny ze względu na brak prądu. Tam pobieraliśmy naukę, jak wykonać karmniki i budki lęgowe dla ptaków, jak oprawić sztyle do różnych narzędzi czy wycinać otwory w deskach, a nawet dłutem i piłką włosową wystrugać kompletny strug stolarski. 

Oprócz planowych lekcji mieliśmy Szkolny Klub Sportowy (zbiórki odbywały się w godzinach popołudniowych, gdzie szlifowaliśmy zdolności sportowe lub gry zespołowe w szczypiorniaka, dwa ognie, piłkę  nożną. Dlatego na spartakiadach międzyszkolnych Kuźnica brylowała we wszystkich dyscyplinach. 

Także po lekcjach dominowała organizacja harcerska zuchów i harcerzy. Na zdobywanie poszczególnych dyscyplin - sprawności trzeba było zasłużyć. Prowadzeniem dodatkowych działań zajmował się przede wszystkim kierownik szkoły. On miał czas biegać z nami po lesie, tropić nawzajem poszczególne grupy, organizować jakieś nocne podchody np. należało sprawdzić, co tam jest zawieszone na ostatnim drzewie w sadzie, a opodal siedział ktoś w krzakach i chrząkał, wtedy droga powrotna trwała okamgnienie.

      W karnawale kierownik organizował nam zabawę taneczną przy patefonie. Kazał ładnie się ubrać, zamówił oranżady. Uczył nas tańczyć w parach i odpowiedniego zachowania wobec partnerki. Kiedy zatańczył ze swoją żoną walca, to wydawało mi się, że to wprost niemożliwe, aby tak mieć zgodne kroki i taki szyk. Wtedy zamarzyło mi się, ach, gdybym ja potrafił tak zatańczyć. 

Na wszelkie akademie, a zwłaszcza pierwszomajowe pan Nalepa uczył nas tańczyć krakowiaka, a także recytacji solowych i grupowych lub śmiesznych skeczów, za co zbieraliśmy rzęsiste brawa

        W samej  szkole panowała dyscyplina i porządek, a kierownik miał posłuch i szacunek ponad wszystkich. Lekcje zaczynały się apelem porannym na głównym holu, gdzie w ciągu 15 minut poruszane były wszystkie sprawy organizacyjne, sprawdzano czystość uczniów jak i ubioru, butów, chusteczek. Pan Nalepa przekazał nam najciekawsze wiadomości radiowe bo w domu, to nikt jeszcze radia nie miał. Jeśli ktoś podpadł lub rozrabiał, to miał karę do odrobienia na dużej przerwie. Niejednokrotnie po kilku stawało na holu, dostali taborety w ręce i musieli je trzymać nad głową. Z upływem czasu stawały się coraz cięższe a dziesięć minut należało wytrzymać. Raz zdarzyła się wpadka. Chłopaki poszli do sadu za szkołą na świeże orzechy włoskie. Kierownik dopatrzył się tego po zielonych skorupkach, a następnego dnia na apelu wyciągnął z szeregu tych, co mieli brązowe palce i skierował ich do taboretów. Dowód okazał się prosty, bo oprócz placu szkolnego orzechy nigdzie nie rosły. W pobliżu szkoły rosły głogi i rajskie jabłka, ale szlaban był i musieliśmy to uszanować. 

        Pod koniec roku szkolnego odbywały się egzaminy, zwłaszcza w siódmej klasie. W tym czasie na terenie szkoły obowiązywał bezwzględny spokój. Od samej bramy wejściowej z ulicy istniały wywieszone kartki z napisem: ,, Cisza - egzaminy”. Pamiętam do dziś jakie to miało znaczenie psychologiczne. Do naszej szkoły przyjeżdżało przeważnie raz w roku kino objazdowe. Prądu jeszcze nie było, więc na zewnątrz szkoły włączono agregat prądotwórczy i tak mogliśmy oglądać film na naszym poziomie

      W klasie szóstej i siódmej specjalny nacisk kładziono na język polski i matematykę. Prowadził te lekcje sam Kierownik. Z matematyką radziłem sobie dobrze, jak jeszcze jeden uczeń z mojej klasy. Z języka polskiego też nam kierownik nie odpuszczał ani ortografii, ani gramatyki. ,,Pana Tadeusza ” to nam przeczytał osobiście bo wiedział, że nikt by tego dobrze nie zrozumiał. Oczywiście Inwokację, Koncert Jankiela i Koncert Wojskiego na pamięć, co pamiętam nawet do dziś. Tak w ogóle, to mieliśmy zadawane dużo tekstów wierszy na pamięć.

Pod koniec siódmej klasy musieliśmy napisać podanie do dalszej szkoły. Ja napisałem do Szkoły Łączności w Poznaniu na dział radiowo-telewizyjny no i okazało się, że nie otrzymałem promocji. Powtarzałem siódmą klasę i ponownie startowałem na ten kierunek. Kierownik dobrze wiedział, że to mi ułatwi zdanie egzaminów. Dopiero po egzaminach wstępnych w Poznaniu mogłem docenić poziom naszej szkoły w Kuźnicy.

Okazało się, że na dwa tysiące zdających egzamin, dwustu przyjęto w tym i mnie. Zrozumiałem właśnie dlaczego powtarzałem siódmą klasę i nie żałowałem tego posunięcia.  Przez cały czas żyło mi się łatwiej. Po podjęciu pracy, jako radiotechnik, miałem wielką satysfakcję naprawić w szkole telewizor. 

Wracałem też miło do szkoły po poradę do kierownika. Dostałem od niego dwa tomy wierszy, które pisał na różne tematy, a te o charakterze miłosnym, to sobie odpisałem, żeby szpanować w listach do dziewczyn. Taki list zaczynał się ładnym wierszem na jakiś temat, a było w czym wybierać. 

Tak w ogóle z naszej szkoły kto chciał się dalej uczyć to miał szansę i drogę otwartą. Już nawet z mojej klasy dwóch kolegów [ p. Krzak, p. Gumiński]  zostało lekarzami, inni pokończyli szkoły w różnych kierunkach i jak mi wiadomo, to nikt nie miał problemów dostać się do jakiejkolwiek szkoły. Naprawdę niewielki procent uczniów z mojej klasy zostało w domu na gospodarstwie, jednak w późniejszym czasie kończyli Szkołę Rolniczą.  

Wielką stratą dla naszej szkoły było przeniesienie kierownika mgr K. Nalepy do Ostrzeszowa na dyrektora Liceum Ogólnokształcącego. W dniu jego pogrzebu żegnały go tłumy byłych i obecnych uczniów. Zawsze pozostanie w mojej pamięci.

Wspomnienia opracowane w 2010


4 grudnia 2023

Akt urodzenia Eugeniusza Zygmunta Różyckiego



AU nr 32 / 1908 rok
Działo się w Glinianach 09/22.04.1908 roku o godz. 9 rano. Stawił się osobiście: Zygmunt Różycki, aptekarz, zamieszkały w mieście Terny charkowskiej guberni, w obecności świadków: Michała Dębskiego, 46 lat i Józefa Puławskiego, 20 lat i okazał nam dziecię męskiej płci oświadczając, że ono urodzone w mieście Terny charkowskiej guberni 11/24.07.1907 roku o godz. 10 rano, od prawowitej jego żony Wandy Różyckiej urodzonej Benit. Dziecięciu temu przy chrzcie świętym, sprawowanym dzisiaj, dano imiona: Eugeniusz Zygmunt, a chrzestnymi jego byli: Aleksander Różycki i Regina Kwiatkowska. Akt ten oświadczającym przeczytany, przez ojca nowo narodzonego, świadków i Nas podpisany. ks. St.Kwiatkowski

20 października 2023

Dzieje Józefa Blewąski - górnika i żołnierza WP we Francji

W wigilię Zaduszek dziele się wspomnieniem Józefa Blewąski (1894-1944) (dziadka mojej żony). Mimo że dorosłe życie spędził na obczyznie, zawsze czuł się Polakiem (odmówił przyjęcia obywatelstwa francuskiego) a po wybuchu wojny wstąpił do Wojska Polskiego we Francji. Poźniej była niemiecka niewola i śmierć na obcej ziemi. Spisałem w 2008.

Urodzeni tego samego dnia małżonkowie - Józef i Maria 

Józef Blewąska urodził się 20 lutego 1894 roku w Godziętowach. Jego rodzicami byli Józefa z domu Kurzawa i Franciszek Blewąska. Blewąskowie mieszkali w Rojowie k/Ostrzeszowa. 

18 czerwca 1921 roku Józef zawarł związek małżeński z Marią Ciacherą urodzoną w Potaśni tak jak on 20 lutego 1894. Z faktem tym związana jest anegdotka zachowana  we wspomnieniach rodzinnych. Urzędnik magistracki z Ostrzeszowa w trakcie spisywania dokumentów ślubnych zapytał o datę urodzenia najpierw Józefa, a następnie Marię. Ta zgodnie z prawdą powiedziała taką samą datę jaką przed chwilą podał jej narzeczony. Urzędnik spisujący dane  zbeształ Marię, że nie zna swej daty urodzenia tylko powtarza to co powiedział wcześniej Józef. Dopiero gdy narzeczeni zgodnie oświadczyli, że mają taką samą datę urodzenia urzędnik zgodził się wypełnić dokumenty.

 „Za chlebem..”

Zarówno Maria jak i Jozef  nie odziedziczyli żadnego majątku.  Józef  miał w Polsce problemy ze znalezieniem pracy podjął trudną decyzje o wyjeździe z żoną i urodzoną 14 lutego 1922 w Rojowie córeczką Kazimierą do Francji. Od 1923 Józef Blewąska podjął prace jako górnik. Od 20 marca 1926 do 22 maja 1936 pracował w kopalni 6 bis Darcy Kompanii Daurges w Henin – Lietard (Pas de Calais) na terenie Francji. 


City Darcy to kolonia robotnicza Kompanii Dourges, która posiadała kilka kopalni. Leżała przy mieście Henin Lietard. Znajdował się tam kościół, ochronka (przedszkole) oraz ratusz. Tak pisał o niej Józef w swoim notesie dołączając osobiste refleksje na temat życia.


Zachowały się także notatki jakie czynił czytając polonijny „Głos Wychodźcy”. Są to wypisy z zakresu historii (opis działa Gruba Berta), polityki oraz geografii Polski i świata. Interesujące jest np. porównanie zarobków miesięcznych polskiego premiera (6450 złp), ministrów (4300 złp) i rocznych (500 złp) polskiego robotnika. Józef ( w notatkach pisze swoje imię Josepf) skrupulatnie notował rzeczy, których dorobiła się jego rodzina na obczyźnie. Zanotował m.in. że  zakupił 1930 roku króliki belgijskie i gołębie, szafę do rzeczy, maszynę do prania, łóżko, piec, zegarek kieszonkowy, damski płaszcz i inne. 

Na obczyźnie wśród swoich

W Henin Lietard istniała od końca XVIII wieku liczna kolonia polskich robotników. Sąsiadami Blewąsków byli Polacy. Józef zanotował informacje o śmierci Michała Figaszewskiego bez podania daty. Pożyczano sobie pieniądze, oddawano karciane długi (100 fr.).  W tych zapiskach wystepują polskie nazwiska – Paszkiewicz, Kaleta, Puszczyk.


(Na zdjęciu Maria Blewąska pierwsza od lewej na ślubie Figaszewskich – z tyłu delegacja organizacji polonijnej)

Na obczyźnie urodziło się Blewąskom pięcioro dzieci: Edmund  ( ur. 12.04.1926), Bruno Blewąska (ur.23.09.1928), Wiktoria Blewąska (ur. 13.07.1930), Aleksander (ur. 22.11.1933), Cecylia  (ur. 5.10.1935). Wszystkie dzieci zostały ochrzczone w kościele Darcy Henin Lietard a chrzestnymi byli Polacy.

Blewąskowie kilkakrotnie zmieniali miejsce zamieszkania w tej miejscowości. Najstarsza z rodzeństwa Kaźmiera uczęszczając do francuskiej szkoły biegle władała językiem francuskim i niemieckim. Wiktoria, Bruno i Edmund uczęszczali do ochronki. 


Przymusowy powrót rodziny do Polski

Józef Blewąska nie przyjął obywatelstwa francuskiego dla siebie i swoich dzieci i musiał 22 maja 1936 roku opuścić Francję. Powrócił do Polski 24 maja 1936.  W następnym roku  zgłosił się na organizowane wyjazdy do pracy do kopalń w Luxemburgu. Wyjazdy organizowane były z pobliskiego Kępna. Józef podjął pracę od 2 czerwca 1937 i pracował tam do 8 września 1939 roku. Po tej dacie opuścił Luksemburg i udał się do Francji.


Zdjęcie wykonane 12 sierpnia 1939 roku

Służba ojczyźnie i niemiecka niewola

Józef zgłosił się do tworzonego Wojska Polskiego we Francji a nastepnie trafił do niewoli jako jeniec wojenny w stopniu podoficera. Jego obozowe życie udało się odtworzyć dzięki pracy biura Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża w Genewie.
Józef Blewaska w Wojsku Polskim we Francji był sanitariuszem. Służył w 5 Małopolskim Pułku Strzelców Pieszych ( nr poczty polowej 15771 Parthenay). Pułk został sformowany we Francji na podstawie polsko-francuskiej umowy z 9 września i protokołu wykonawczego z 21 września 1939. Rejon formowania pułku znajdował się w Parthenay, w departamencie Deux- Sevres. W dniu 15 lutego 1940 roku z 4 pp wydzielono zawiązki i od tego dnia rozpoczął istnienie 5 pułk piechoty 2 Dywizji Strzelców Pieszych. Przydzieleni do pułku poborowi wywodzili się z Polonii zamieszkałej we Francji oraz ochotnicy z obozów internowania w Rumunii, na Węgrzech, Łotwy i bezpośrednio z kraju. Od 17 maja 1940 roku pułk został postawiony w stan gotowości bojowej a od 12 czerwca 1940 prowadził działania bojowe osłonowe w czasie odwrotu armii francuskiej.

Dnia 18.06.1940 r. Józef Blewąska został wzięty do niewoli niemieckiej w Montbeliard. 11.08.1940 r. przekazany z frontu zachodniego do Stalagu VII-A, gdzie był jeńcem o nr 53256. 4 lipca 1941 r. został przeniesiony do Frontstalagu 194.

Losy rodziny Józefa Blewąski w kraju

Z chwilą wybuchu wojny najbliższa rodzina Józefa Blewąski jak większość mieszkańców uciekała przed frontem. Maria z dziećmi (mała Cecylia podróżowała w wózku dziecięcym) i kozą zawędrowali w okolicę Pabianic. Po przejściu frontu podjęła decyzje o powrocie. Tym razem to koza podróżowała w wózku, a Cecylia niesiona była „na barana”.

Po powrocie dzieci wróciły do szkoły w Rojowie ale nie po to by się uczyć lecz zbierać zioła: koniczynę, stokrotki, liście brzozy, liść podbiału. Aby zdobyć środki do utrzymania musiały iść na tzw. służbę. Na podstawie wspomnień mojej teściowej (spisanych 2010) udało sie odtworzyć ich losy.

Wiktoria w tym czasie podjęła służbę  u miejscowych gospodarzy Kozłowskich, gdzie zajmowała się wypasaniem dwóch krów i kozy. Ponieważ odległość była niewielka na noc wracała do domu. Po skończeniu 12 lat podlegała już obowiązkowi pracy i została skierowana  na Marydoły do miejscowego volksdeutscha Wiktora Majchrzaka. Tutaj do jej obowiązków należało pasienie 7 krów. Przebywała tam przez rok, czasami odwiedzana przez matkę lub zezwalano jej w niektóre niedziele na odwiedziny domu rodzinnego. Była tam jednak bardzo źle traktowana przez p. Majchrzakową i to było powodem prośby o przeniesienie do innej pracy. Następnym pracodawcą był mieszkający na Myjach Niemiec Werner, u którego Wiktoria pełniła role opiekunki do dzieci. Tutaj warunki były dużo lepsze. Zarobione w ten sposób niewielkie kwoty pieniędzy Wiktoria oddawała matce.

Podobne były losy rodzeństwa Wiktorii. Bruno pracował w gospodarstwie Hofmana na Pustkowiu a Edmund w gospodarstwie Goli przy Szklarskiej Drodze. Praca w tym gospodarstwie naraziła Edmunda na poważne niebezpieczeństwo ponieważ w styczniu 1945 został zmuszony przez wojsko radzieckie do świadczenia  tzw. podwody. Odnalazł się po kilku tygodniach w Legnicy.

Najmłodsi Aleksander i Cecylia pozostawali przy matce. Najstarsza Kazimiera pracowała w czasie okupacji niemieckiej na Śląsku w Mysłowicach jako pomoc domowa u starszej wiekiem Niemki. Jej położenie było stosunkowo najlepsze. Zarobionymi pieniędzmi wspomogła chorego we Francji ojca. Zachował się zapisek na ten temat w pamiętniku Jozefa z 27 listopada 1943 o przesłaniu przez Kazię 500 franków przez Mauric Neymond Limuges .

Józef z kolei słał do żony rozpaczliwe listy opisując swoje tragiczne położenie.




Choroba i śmierć Józefa Blewąski na obczyźnie

Po wyjściu z niewoli podjął pracę w kopalni francuskiej przy urobku kamienia.

Pierwszy atak choroby (pylicy płuc) wystąpił 10 kwietnia 1942  i trwał do 27 kwietnia 1942 a ostatni 16 stycznia 1943 i trwał do końca życia.

Józef bardzo pragnął powrócić przed śmiercią do rodziny, do ojczyzny ale uniemożliwiła mu to tocząca się wojna.  Władze niemieckie nie wyrażały zgody na powrót w rodzinne strony.

Józef Blewąska zmarł w Noeusc les Mines (Pas de Calais) na Moussy Nr.2  27 czerwca 1944 roku.


(Współczesny grobowiec rodziny Blewąsków –siostry Anny, jej męża Etienne i Józefa Blewąski

12 października 2023

S. Eleonora Ciomek - szkic biograficzny

 Poniżej prezentuje biogram, który znajduje się w publikacji "Znane nieznane" wydanej przez Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia pod redakcją S. Jadwigi Kisielewskiej. Został mi przeslany dzięki uprzejmości redaktorki publikacji. Prezentuje go w całości.


        Nasza kochana Siostra Eleonora  Ciomek przyszła na świat  we wsi Kraszewice, w zacnej i bogobojnej rodzinie Heleny i Franciszka Ciomków, w dniu 3 lutego 1931 roku. Dzieciństwo szybko biegło wśród  gromadki  rodzeństwa.

Okres II wojny światowej był dla wszystkich Polaków bardzo trudny. Siostra Eleonora wspominała, że miała jeszcze szczęście przystąpić do I Komunii Świętej w roku 1940, zanim Niemcy wywieźli księdza proboszcza do Oświęcimia, a kościół został zamknięty, co nastąpiło wkrótce po tej Uroczystości. Dopiero po wojnie przyjechał  do parafii nowy kapłan, ksiądz Stanisław Sapota.

 Eleonora wraz z rodzeństwem i innymi dziećmi bardzo była rozradowana, gdyż, jak mówiła,  ksiądz ten był bardzo gorliwy. Założył wśród dzieci Krucjatę Eucharystyczną .

Papież Benedykt XV po Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Lourdes w 1914 roku, w czasie I wojny światowej, wezwał dzieci całego świata do modlitwy o pokój. W 1916 roku  Zakon Jezuitów zaczął zakładać pierwsze grupy apostolstwa dzieci – Krucjaty Eucharystyczne. W Polsce rozsławiła ją i rozpowszechniła Święta Urszula Ledóchowska.

           Krucjata Eucharystyczna ma za cel wychowanie dzieci na dobrych katolików,  przez pogłębienie życia religijnego i eucharystycznego. Członkowie  Krucjaty winni zaprawiać się do sumienności i wszelkich cnot chrześcijańskich a także przyzwyczajać się do udziału w życiu parafialnym  i  apostolstwie.

            Siostra Eleonora napisze po latach w swoim życiorysie, że ksiądz  Sapota uczył  w  Krucjacie częstego przystępowania do Komunii Świętej.  Był on też spowiednikiem Siostry i pierwszy dowiedział się o Jej  pragnieniu poświęcenia  swojego  życia Jezusowi. On też zasugerował młodej dziewczynie, by wybrała Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia.  Siostra Eleonora nieraz opowiadała, że kapłan ten był zawsze wzorem pobożności, miłości do Boga i ludzi. Odznaczał się  też wielką miłością do Matki Najświętszej.

        Kto bliżej znał Siostrę Eleonorę i wiedział, jakie są  założenia Ruchu Apostolskiego dziecięcej Krucjaty Eucharystycznej, może śmiało powiedzieć, że Siostra  została jakby przeniknięta tymi  hasłami i  tym programem. Jej ukochanie parafii, jej ukochanie apostolstwa,  życie przeniknięte miłością do Eucharystii,  jest  zakorzenione w pięknym ruchu Eucharystycznym. 

             Siostra  mówiła też, że wiele  zawdzięcza  księdzu Sapocie. On sam pisał kilkakrotnie listy do Siostry Wizytatorki,  przedstawiając swoją kandydatkę, zaświadczając o jej walorach, zdolnościach i gorliwości.  Przez szereg lat towarzyszył swojej parafiance, radując się Jej  otwartością i miłością w służbie najuboższym.  

W jednym z listów  pisał:

          Od pięciu prawie lat obserwuję jedną  z moich  parafianek, która od roku wyraziła swoje najgorętsze pragnienie poświęcenia się Panu Bogu w życiu zakonnym. Z ręką na sercu mogę stwierdzić, że powodują nią jak najlepsze pragnienia. Jestem głęboko przekonany, że swą  pracą, uczynnością, uległością, miłością zasłuży sobie, przy pomocy Bożej tego szczęścia, że stanie się kiedyś Służebnicą Zgromadzenia. Ośmielam się prosić o jej przyjęcie do Zgromadzenia Przewielebnych Sióstr. Dołączam swą  opinię. Bez żadnych zastrzeżeń może oddać się służbie Bogu. Pobożna, skupiona, pracowita, cicha. Resztę uczyni Łaska Boża i praca Przewielebnych Sióstr nad nią. To moja uczennica. Rycerka Krucjaty Eucharystycznej.

       Siostra Eleonora przyszła do Zgromadzenia Maryjnego, ale przyszła już  głęboko ugruntowana  w pobożności Maryjnej. Jej ukochanie Maryi  było widoczne w każdym  momencie życia. Zawsze nosiła przy sobie cudowne medaliki,  w  teczce miała obrazki Matki Bożej, małe książeczki z modlitwami, z litanią. Z natury była bardzo apostolska. Nie lękała się nawiązywać rozmów na tematy religijne. Zachęcała ludzi do modlitwy, sama wiele modliła się za innych.

          Siostra Eleonora  przyjechała  do Aspiratu   jesienią  1949 roku. Tutaj dokończyła  wykształcenia i już 7 listopada 1951 roku rozpoczęła Seminarium.  Służba Ubogim dla naszej Siostry przebiegała zawsze wśród dzieci. Była dobrą przedszkolanką i do tego miała przygotowanie. Pracowała wśród  maluszków na Solcu i na Kamionku w Warszawie, a także z dziećmi i młodzieżą niepełnosprawną –  w Ignacowie i Łbiskach;  była  Służebną w Zakładzie Wychowawczym w Ignacowie i  dyrektorką  Zakładu  Wychowawczego w Łbiskach.

             Najwięcej jednak  serca  oddała dzieciom na katechizacji. Bardzo dbała, by uzupełniać wiedzę pedagogiczną, teologiczną i katechetyczną. Czytała, studiowała,  rozmawiała ze światłymi ludźmi. Miała zresztą  wielką,  wprost intuicyjną,  znajomość  drugiego człowieka.                                                                     

Niezależnie od tego – kto kim jest,  lub był – pomagała wszystkim.

             Katecheza  w wydaniu Siostry Eleonory obejmowała całą rodzinę, szczególnie wtedy, gdy odbywała się w salkach katechetycznych. U Niej na dziecko nikt  nie czekał pod salką, ale wszyscy byli  razem. Rodzice, czy  dziadkowie, uczyli się i przypominali sobie  prawdy Wiary Świętej.

Powtarzała, zachęcała, umacniała w Wierze. Poznawała przy tym rodzinę i starała się później zaradzić  różnorakim kłopotom.  W pomoc biednym rodzinom angażowała wszystkich – siostry służebne, księdza proboszcza, zamożniejszych znajomych.

 Często prosiła Siostry ze Wspólnoty o modlitwę za swoich podopiecznych, za dzieci  z katechizacji i ich rodziny.   Wnikała we wszelkie  potrzeby rodzin i podejmowała działanie. Można powiedzieć, że często nasza Siostra Eleonora była  głosem i  wołaniem swoich Ubogich, o których mówiła, że to są Ubodzy Zgromadzenia.

            W Łukowie Siostrę Eleonorę  znali wszyscy.  Zatrzymała się przy mizernym dziecku, przy staruszce dźwigającej siatki z zakupami, przy pijanym ojcu rodziny któregoś dziecka, przy znajomym i nieznajomym, przy bezdomnym obłożonym reklamówkami.

W okres stanu wojennego  pracownicy wielu Łukowskich Zakładów byli internowani. Siostra Eleonora zaangażowała się w pomoc ich rodzinom:  organizowała  przygotowywanie paczek, odwiedzała uwięzionych z ramienia parafii i rodzin. Była blisko  wszystkich potrzebujących jakiejkolwiek pomocy.

Pomagała też w zorganizowaniu  pielgrzymki do Rzymu, do Ojca Świętego Jana Pawła II,  dla  członków represjonowanych rodzin z  okręgu Łukowskiego. Była bardzo szczęśliwa, że mogła w niej uczestniczyć.

Gdy nauczanie religii powróciło do szkół – Siostra Eleonora w klasach i w pokoju  nauczycielskim  czuła się znowu jak w domu. Miała wszechstronną wiedzę dotyczącą nie tylko zagadnień  wiary. Rozmawiała z nauczycielami o programach nauczania,  o nowych  zarządzeniach, o postępie dzieci. I zawsze o tym –komu pomóc, jak zorganizować dożywianie dzieci, by nikogo nie upokorzyć,  a potrzeby zaspokoić. Wszystkim była pomocna i wszystkich w pomoc angażowała. 

         Miałam szczęście  pracować z  Siostrą Eleonorą w dwu naszych Domach.     W Sochaczewie  zrozpaczeni rodzice zadzwonili do Siostry Eleonory o  godz. 2.00  w nocy  z prośbą  o ratunek, bo ich syn, a uczeń Siostry, pod działaniem narkotyków nie wracał do domu, tylko siedział w piwnicy na węglu. Poszłyśmy tam razem. Chłopiec wrócił do domu – umył się i przyrzekł  rodzicom, że zgadza się na terapię. A już Siostra Eleonora poruszyła „cały świat”, by znaleźć miejsce  dla „pupilka” w Ośrodku prowadzonym przez Księży Salezjanów.  / Chłopiec ten wyszedł z nałogu, skończył szkołę. /

           W Sochaczewie też zorganizowała pomoc tracącemu wzrok  ojcu  katechizowanego dziecka. Załatwiła wizytę  w Klinice Okulistycznej w Lublinie, u prof. Krwawicza.

Kilkakrotnie zawoziła chorego na konsultacje do Kliniki. Jeszcze na kilka lat uratowano  choremu oczy.

Takich przykładów było bardzo wiele. Gdyby ktoś chciał się zadziwić tą posługą  Siostry Eleonory, to Ona byłaby najbardziej zdziwiona, jak w ogóle można myśleć lub czynić inaczej. Przecież ten…i ten, i ten  człowiek nie ma znikąd pomocy , a Pan Bóg dał go nam w opiekę……

         Siostra Eleonora wprost przymuszała inne Siostry do pomocy przy Ubogich, do zajęcia się nimi. Zawsze mówiła, że w domu coś się znajdzie, by wspomóc innych. Sama dla siebie  nie była wymagająca, ale  Ubodzy zawsze byli na pierwszym planie….. .

         Dotarła do nas praca klasowa  jakiejś dziewczynki z Sochaczewa, z roku 1995,  gdzie Siostra Eleonora pracowała  przez 8 lat. Praca nosi tytuł – „Człowiek, którego podziwiam.  Dlaczego?  Opis z elementami charakterystyki”

       Osoba, którą podziwiam, długo pracowała w naszej Szkole. Jest ona niska, ma siwe włosy. Nigdy się nie smuci i jest radosna i miła. Ta osoba ma dużo energii. Podziwiam Ją za to, że jest całkowicie oddana Bogu i Maryi. Potrafi kochać nawet swoich nieprzyjaciół. Tę osobę zna cała Szkoła i wspomina Ją ze łzami w oczach. Gdy odwiedza Sochaczew, dzieci wtedy otaczają Ją ze wszystkich stron. Ona jest jak dobra wróżka, która rozsiewa miłość i pokój.

Tę osobę powinien znać cały świat, z Jej dobroci, oddania i radości. Jest ona Siostrą Zakonną, potrafi pocieszyć. Piszę o tej osobie, ponieważ dla mnie jest Ona przykładem. Bardzo chciałabym być taka jak Siostra Eleonora i wiem, że przy pomocy innych uda mi się zostać taką dobrą  i miłą, i radosną Siostrą – taką jaką  właśnie jest Siostra Eleonora. Ma Ona bardzo dobry charakter i jest lubiana i kochana przez wszystkich. Ja Ją też  kocham. Jest dla mnie największym przykładem.

   Wydaje się, że gdyby przeprowadzić wywiady z ludźmi z Łukowa  czy Sochaczewa, gdzie Siostra Eleonora najdłużej  katechizowała i zajmowała się potrzebami rodzin dzieci, to takich świadectw  byłyby setki. Dobro jest zaraźliwe. Dobro rodzi dobro.

  Siostra Eleonora – druga z prawej

Siostra Eleonora sama wiele cierpiała.  Nie miała silnego zdrowia, ale gdy chodziło o pomoc bliźniemu,  nie pamiętała już o swojej słabości.

Była  wierna w przyjaźni.  Miała  wielu przyjaciół w Zgromadzeniu  i poza nim, w wielu grupach społecznych.

          Po wyjeździe z Sochaczewa,  po zakończeniu pracy w Szkole, służyła  jeszcze swoim wielkim doświadczeniem w Częstochowie  w Domu Rekolekcyjnym, we Łbiskach i  na Kamionku w Bursie dla Studentek.

Tam bardzo poważnie zachorowała. Była tak spokojna w chorobie. Gdy czuła się słabsza, przyjechała na  Infirmerię  do Domu Prowincjalnego. Zdawała sobie sprawę, że zaczyna się już kończyć Jej piękne pielgrzymowanie do Pana. Przy odwiedzinach pytała o zdrowie, o Ubogich, mówiła zwyczajnie – do zobaczenia.  Czasem dodawała –  do zobaczenia w Niebie.

           Siostra Eleonora zmarła 7 września  2001 r. w Warszawie. Rodzina pragnęła, by była pochowana w rodzinnych Kraszewicach,  w grobie rodziców.

Wzruszający był ten pogrzeb. W pięknej starej farze… Czcigodny ksiądz proboszcz,  znający i  ceniący rodzinę Ciomków, znający też osobiście naszą  Siostrę Eleonorę,   sprawował Eucharystię  pogrzebową bardzo podniośle. Po Mszy Świętej utworzyła się długa  kolejka do zakrystii:  rodzina, znajomi, koleżanki  Zmarłej,  przyjaciele, wszyscy kolejno  prosili o Msze Święte za  świętej pamięci   Siostrę Eleonorę. Taki tam jest piękny  zwyczaj parafialny.

 Idziemy w orszaku pogrzebowym na stary  zabytkowy cmentarz… Jeszcze pożegnania, spotkania wśród najbliższych…Przeżywaliśmy prawdziwie Uroczystość Pogrzebową, którą nam Siostra Eleonora podarowała.

        Kochana Siostro Eleonoro - zapracowana i zatroskana o tyle spraw, o tylu Ubogich. Rozraduj się w sercu przed swoim Umiłowanym Chrystusem. A Pięknej Panience z Krużlowej, którą nawiedzałaś i której figurkę  miałaś  w swojej izdebce,   przekaż i od nas serdeczną  modlitwę. 

W lipcu 2015 roku Pan Stanisław, brat Siostry Eleonory, przysłał nam miłą wiadomość o upamiętnieniu Siostry Eleonory wspomnieniem - tablicą  pamiątkową - umieszczoną  i poświęconą na murze świątyni parafialnej w Kraszewicach. 

S. Jadwiga Kisielewska S. M.

 Uwaga od autora bloga: ks Franciszek Strugała zmarl śmiercią meczeńską w Dachau



 Okładka i strona wstępu publikacji 
"Znane nieznane"


Zdjecie z tablicy na kosciele w Kraszewicach

Z informacjami o s. Eleonorze Ciomek spotkałem sie dwukrotnie opracowując biogram Sługi Bożego ks. Franciszka Strugały (w 2024 będzie 120 rocznica jego urodzin). Pierwszy raz w opracowaniu p. Stanisława Jeziornego, który wspomina że jedna z ulic w Kraszewicach zostala nazwana imieniem kapłana właśnie na prośbę s. Eleonory. Drugi raz w książce ks. Jana Związka, Błogosławieni i Słudzy Boży w Archidiecezji Częstochowskiej wydanej w Częstochowie w 1999 roku. Autor podaje że w aktach procesu beatyfikacyjnego w Częstochowie znajduje się list s. Eleonory Ciomek napisany do Vicepostulatora z dnia 11 lutego 1994 z Gdyni. Autor pisze:

Kilka lat prowadzenia procesu okazało się zbyt krótkim terminem. Świadczy o tym pismo nadesłane już po zakończeniu procesu beatyfikacyjnego w Polsce i przesłaniu dokumentacji do instytucji papieskich w Rzymie w sprawie Sługi Bożego ks. Franciszka Strugały. Pochodząca z parafii Kraszewice, w której ks. Strugała był proboszczem, siostra Eleonora Ciomek nadesłała informacje, iż „ w 1949 r. przyjechał do naszej parafii w Kraszewicach ks. Biskup z Włocławka ( prawdopodobnie biskup pomocniczy Franciszek Koroszyński  1946-62, także więzień obozu koncentracyjnego w Dachau ) Przybył do parafii bardzo prywatnie , bo to inna diecezja, tak by również zapowiedziany. Ksiądz Biskup podczas sumy wygłosił kazanie i wyjaśnił że musiał tu przybyć, aby wypełnić testament ks. Proboszcza jaki mu przekazał w obozie sp. Ks. Franciszek Strugała.  Cytuje pewnie prawie dosłownie: powiedz moim parafianom , że moje cierpienia i śmierć ofiarowałem za moja parafie, za wszystkich moich parafian, ze modliłem się za nich”

Eleonora Ciomek urodziła się 3 lutego 1931 w Kraszewicach jako córka Franciszka i Heleny z Walczaków. Przez 50 lat posługiwała w Zgromadzeniu sióstr Miłosierdzia Bożego św. Wincentego a Paulo. Była długoletnia dyrektorką Zakładu Wychowawczego „Caritas" w Łbiskach. Pelnila funkcję katechetki i opiekunki osob wielodzietnych w Łukowie i Sochaczewie. W czasie stanu wojennego opiekowała sie osobami internowanymi.

 Jak pisała na swej stronie Miejska Biblioteka Publiczna w Sochaczewie: 

Szarytki. Przez całe lata posługiwały w Sochaczewie. Spotykaliśmy je na ulicach, w kościele, na lekcjach religii, w szpitalu. Zawsze ciche, pomocne, oddane swojemu powołaniu i ludziom. Sylwetki niektórych z nich poznajemy za pośrednictwem książki "Znane nieznane" wydanej przez Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia. Wśród biogramów 30 zmarłych już sióstr znajdujemy w książce kilka związanych z Sochaczewem. Część tylko przelotnie, ale dwa życiorysy splotły się z naszym miastem na wiele lat. To siostra Maria Fułek i s. Eleonora Ciomek. Starsi mieszkańcy miasta do dziś pamiętają ich obecność zaznaczoną bezinteresowną pomocą i szlachetną postawą. 

 Zmarła 7 września 2001 w Warszawie. wieku 70 lat.



Żródło grafiki nagrobka i tablicy: Eleonora Ciomek 1931–2001 – Nasi krewni (wojciechgracz.pl)

O siostrach szarytkach pisano także w grudniowym wydaniu „Ziemi Sochaczewskiej” (dwutygodnika samorządowego). W artykule na str. 17 wspomniana jest z imienia i nazwiska s. Eleonora Ciomek.

Żródło: https://ziemiasochaczewska.sochaczew.pl/files/media/archiwalne-wydania/2018/Ziemia_nr_26_2018.pdf

30 września 2023

Ofiary terroru niemieckiego na cmentarzu w Czajkowie




Kończy się wrzesień a bliskiej perspektywie 1 listopada. Warto pamietać o ofiarach terroru niemieckiego. Dzis o tych na cmentarzu w Czajkowie.

Poniżej w linkach informacje wraz lokalizacją

Nawrocki Władysław – ur. 12.06.1902 r., zamordowany 9.07.1940 r. w Kuźnicy Grabowskiej [gm. Kraszewice, pow. ostrzeszowski]. 

 Włodarczyk Józef – ur. 21.02.1897 r., zm. 9.07.1940 r. Obaj byli stróżami w miejscowym majątku i zostali oskarżeni o kradzież maszyn; zamordował ich dowódca miejscowego posterunku żandarmerii.

Microsoft Word - Czajków - WBodarczyk i Nawrocki - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

Bachliński Leon – ur. 18.04.1915 r. w Jeleniach [gm. Kraszewice, pow. ostrzeszowski], syn Wincentego i Katarzyny (z d. Wijas), wyzn. katolickie; zginął w egzekucji 29.06.1943 r. w Czajkowie. 

Microsoft Word - Czajków - WBodarczyk i Nawrocki - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

Pacyna Michał – zamieszkały w Klonie, zastrzelony przez żandarma podczas zatrzymania w Kuźnicy Grabowskiej (razem z Józefem Rzepeckim) 

TU SPOCZYWA Ś. † P. NASZ OJCIEC MICHAŁ PACYNA UR.28.X.1880 ZG. ŚM. TRAGICZNĄ 16.1.1941 PROSI O MODLITWĘ

Microsoft Word - Czajków - Pacyna - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

Zaborowski Władysław – ur. ok. 1905 r., ur. w Mielcuchach [gm. Czajków, pow. ostrzeszowski], syn Stanisława i Józefy (z d. Piaskowska), zam. w Klonie, żona Katarzyna (z d. Jeziorek) zamordowany przez żandarmów niemieckich w Klonie 24.01.1940 r.

 Microsoft Word - Czajków - Zaborowski - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

Zdych Edward – ur. ok. 07.1924 r., syn Antoniego i Zofii (z d. Wysota), zam. w Czajkowie, poległ w walce z Niemcami 28.01.1945 r. 

 Nowak Zbyszek – ur. ok. 1927 r., poległ w walce z Niemcami 28.01.1945 r. 

Microsoft Word - Zdych i Nowak - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

Nieznana ofiara II wojny światowej. 

Microsoft Word - Czajków - NN - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

Kiełtyka Antoni – ur. ok. 1900 r., zm. 1.03.1941 r.

Microsoft Word - Czajków - KieBtyka - karta ewidencyjna (poznan.uw.gov.pl)

28 września 2023

Adamusowie z Kraszewic ofiarami niemieckiego mordu w Lesie Pileckim (1943)


Okupacja niemiecka 1939-45 przyniosła dużej liczbie mieszkańców naszego regionu utratę domu i wywózkę do niewolniczej pracy. Byli tacy którzy ponieśli największą ofiarę: zycia jak zamęczeni w Dachau księża. Wiele jednak takich przykładów nie jest powszechnie znanych. Minęła (15 lipca) 80. rocznica miemieckiego mordu w Lesie Pileckim. Ofiarami była m.in. rodzina Adamusów pochodząca z Kraszewic.

W ogłoszeniu Szefa Policji Bezpieczeństwa i SD na „Bezirk Bialystok” (okręg białostocki) datowanym na 15 lipca 1943 roku napisano m.in.: …we wszystkich miastach powiatowych aresztowano i rozstrzelano po 19 osób ze środowiska lekarzy, adwokatów, urzędników miejskich i nauczycielstwa wraz z ich rodzinami, ponieważ byli oni stronnikami, bądź też uczestnikami polskiego ruchu stawiania oporu. Mienie rozstrzelanych skonfiskowano. 

Wśród ofiar byli:

- Franciszek Adamus syn Antoniego, lat 51, urodzony ok.1892 w Kraszewicach (województwo wielkopolskie). Urzędnik, w 1923 roku był sekretarzem Sejmiku Powiatowego, następnie sekretarzem Gminy Bielsk Podlaski. Mieszkał z rodziną przy ul. Krynicznej, a potem przy ul. Białostockiej;

- Janina Adamus z domu Sobczak, córka Marcina, lat 50, urodzona ok. 1893 roku w Koźminie (województwo wielkopolskie). żona Franciszka;

- Janina Adamus, córka Franciszka i Janiny, lat 24, urodzona ok. 1918 roku w Kraszewicach. Harcerka, absolwentka Gimnazjum w Bielsku Podlaskim, studentka;

 - Zbigniew Adamus, syn Franciszka i Janiny, lat 23, urodzony ok. 1919 r. w Kraszewicach. Harcerz, absolwent Gimnazjum w Bielsku Podlaskim, student.


Uchwałą Nr XXXVIII/196/09 Rady Miasta Bielsk Podlaski z 28 kwietnia 2009 roku, zamordowanym nadano tytuły Honorowych Obywateli Miasta Bielsk Podlaski.

Żródło: Janusz Porycki, Noty biograficzne osób rozstrzelanych przez Niemców 15 lipca 1943 roku w Lesie Pilickim, Bielsk Podlaski

Żródło grafiki: Bielszczanie upamiętnili ofiary hitlerowskiego mordu w Lesie Pilickim [ZDJĘCIA, WIDEO] | Bielsk Podlaski Nasze Miasto

Autor Janusz Porycki liczy na pomoc w uzupełnieniu informacji o nich i prosi o udostępnienie zdjęć


14 września 2023

Co łączy Racławice, Fajum, Aleksandrię i Zajączki?

Co łączy Racławice, Fajum, Aleksandrię i Zajączki?

Wszystkie te miejscowości  powstały około 1807r. kiedy to generał Józef Zajączek otrzymał od cesarza Napoleona I tereny należące do klucza opatowskiego. Założył wtedy cztery nowe folwarki, nadając im historyczne nazwy miejscowości, będących terenem walk,w których osobisty brał udział, a mianowicie:jeden z folwarków otrzymał arabską nazwę "Fayum"na pamiątkę miasta tejże nazwy w Egipcie; dwa inne otrzymały nazwy "Aleksandrii" i "Racławic", czwarty wreszcie nazwano rodowym mianem "Zajączki"

Żrodło: Ziemia. Miesięcznik Krajoznawczy Ilustrowany. 1922 R.7 nr 4

Zródło grafiki: Portret generała Józefa Zajączka | Muzeum Narodowe w Warszawie - Zbiory Cyfrowe (mnw.art.pl)


Ps
Pan Ludwik Górny dodaje że także nazwa przysiółka Aleksandrii - Meka pochodzi od (zniekształconej Mekki)

Jerzy Różycki. Jeden z pogromców "Enigmy"

 Ukazała się pierwsza pełna biografia Jerzego Różyckiego, zaliczanego w poczet najwybitniejszych światowych kryptologów, jednego z trzech matematyków, którzy złamali kod niemieckiej maszyny szyfrującej „Enigma”. Jerzy Różycki ma swoją ławeczkę w Kraszewicach i tablice na szkole. Autorka p. Elżbieta Szczuka (dziennikarka z Wyszkowa) przedstawia obraz człowieka obdarzonego wyjątkową inteligencją, oddanego swojej pracy, ale też rodzinie. Książka zawiera unikatowe informacje, zdjęcia i dokumenty. Jest także wątek kraszewicki i zdjęcie naszej ławeczki. Propozycja dla naszych szkół i bibliotek. Podsyłam także liderowi kraszewickiej społeczności p. Konradowi Kuświkowi.




Relacja ze spotkania autorskiego w CSE w Poznaniu - 9 listopada 2023

Audycja RDC prowadzona przez Piotra Szymona Łosia - rozmowa z  p Elżbietą Szczuka o Jerzym Różyckim 19 listopada 2023.

4 września 2023

Tablica pamięci Władysława Jury

4 wrzesnia 2023 na ścianie szkoły w Kuźnicy Grabowskiej odsłonięto tablicę Władysława Jury osoby, ważnej dla dziejów naszej miejscowości w okresie II wojny światowej. 


Fundatorem tablicy jest Ruch Samorządowy im. Prof. Mariana Falskiego w Kuźnicy Grabowskiej. Jej odsłonięcia dokonała wnuczka Władysława Jury - Grażyna Helińska (z domu Dzięcielska). Dane genealogiczne dzięki uprzejmości p. Wojciecha Gracza Nasi krewni – Nasi krewni (wojciechgracz.pl)

Na terenach włączonych do Rzeszy nie było w ogóle polskich szkół, nawet podstawowych, a do niemieckich polskie dzieci nie mogły chodzić. A jednak, mimo terroru, powstało tutaj samorzutnie tajne nauczanie. W czasie okupacji niemieckiej, gdy brakło w Kuźnicy Grabowskiej szkoły i nauczycieli, tajnego nauczania podjął się jej mieszkaniec wsi Władysław Jura. Przybliżmy tę postać.

Władysław Jura urodził się 18 czerwca 1892 r. w Niwie jako syn Józefa i Katarzyny z Perużyńskich.  Miał 3 braci i siostrę. Uczęszczał do 7-klasowej rosyjskiej szkoły. W 1913 ożenił się w Kraszewicach z Anielą Pułkownik (1893–1967) i  osiedlił się w Bigosach. Miał pięcioro dzieci - 3 córki i 2 synów:  Mariannę ur. 1914 r., Józef 1919 r., Aniela ur. 1923, Kazimierza ur. 1927 r. i Genowefę 1933. 


W wieku 23 lat doznał paraliżu. Miał od tego czasu bezwładną lewą rękę i nogę. 

Ja wspominała jego córka, Genowefa Dzięcielska: Władysław Jura był w czasie II wojny światowej ważną postacią dla mieszkańców Kuźnicy Grabowskiej. Potajemnie  uczył dzieci pisania, czytania, liczenia i katechizmu. Bardzo wtedy ryzykował. Mógł nawet stracić życie. Lekcje odbywały się w jego domu. Przychodziło na nie ok. 20 dzieci w różnym wieku. Uczył od listopada do maja, bo w pozostałych miesiącach musiał pasać bydło. Dzieci chętnie przychodziły na lekcje pomimo tego, że musiały cisnąć się w małej kuchni, która służyła jako klasa. W czasie wojny Władysław Jura uczył katechizmu również w Mikstacie. Po zakończeniu wojny i wznowieniu pracy szkoły uczył tylko katechizmu. 2 razy w tygodniu chodził do kościoła w Kraszewicach, gdzie pomagał księdzu Sapacie w przygotowaniu nawet 200 dzieci do I Komunii Świętej.

Lekcje religii prowadził jeszcze przez ok. 5 lat, a później zaprzestał nauczania. Przyczyną jego rezygnacji z dalszego kształcenia dzieci było pogarszające się zdrowie - był częściowo  sparaliżowany.

A tak wspominał uczeń Władysława Jury urodzony w 1931 Józef Gabryś. Dom Władysława Jury znajdował się około 600 metrów od mojego rodzinnego domu. Była to gliniana chatka, w której znajdowała się kuchnia z pokojem. W kuchni przy dużym stole nauczał Władysław Jura. 

Na lekcje u Władysława Jury chodził Józef Gabryś, jego brat Marian Gabryś oraz Zofia Gabryś z domu Kołaczek. Uczyli się tam pierwszych liter, czytania, liczenia oraz przygotowywali się do pierwszej komunii św. Komunię św. Przyjęli ją w Mikstacie. Jechali tam konną furmanką. Zawiózł ich tam ojciec Józefa Gabrysia. 

Władysław Jura po wojnie w dalszym ciągu nauczał katechizmu. Uczestniczyły w katechizacji  dzieci nie tylko z Kuźnicy Grabowskiej ale także z Głuszyny. Był to człowiek lekko sparaliżowany, dość wymagający. Za nauczanie ludzie odwdzięczali mu się przynosząc mu żywność.

Jego pomoce to elementarz, katechizm i liczydło. 

Władysław Jura zmarł 23 lutego 1964 r. Pochowany jest wraz ze swoją żoną na cmentarzu w Kraszewicach.

Cześć jego pamięci.