Strony

31 sierpnia 2018

Losy obelisku Józefa Piłsudskiego i żołnierzy wojny 1920 r.

 W związku ze zbliżającą się 100. rocznicą odzyskania niepodległości polecam lekturę  artykułu

Powrót Marszałka - losy obelisku Józefa Piłsudskiego i żołnierzy wojny 1920 r.

Opracowanie Państwa Agnieszki i Artura Chowańskiego z 2012 roku można przeczytać pod adresem

Losy obelisku Józefa Piłsudskiego i żołnierzy wojny 1920 r.

Źródło:  http://www.mapakultury.pl

24 sierpnia 2018

Galeria przodków - Andrzej Krzywaźnia (1814-1853) – kowal fryszerki z Kuźnicy Grabowskiej

Dzieciństwo
Andrzej Krzywaźnia przyszedł na świat w samo południe 27 listopada 1814 w domu pod numerem 10 w Kuźnicy Grabowskiej. Jego ojciec Jakub Krzywaźnia pracował jako „kowal Huty Żelazny w Kuźnicy” a matka Franciszka z Pilarzów prowadziła gospodarstwo domowe. Akt urodzenia Andrzeja spisał dzień później ks. Antoni Rytterski urzędnik stanu cywilnego  w obecności Wojciecha Wolarza i Wojciecha Kochańca rolników z Kuźnicy udzielając zapewne wtedy chrztu.
Andrzej był czwartym z dziewięciorga ustalonego rodzeństwo. Przed nim urodzili się:
Walenty (1806), Katarzyna ( 1808)  i Jan (1810). Jego dzieciństwo, tak jak i całej rodziny związane miejscem pracy ojca; potężnym jak na owe czasy ośrodkiem hutniczym, zlokalizowanym w Kuźnicy Grabowskiej nad rzeka Łużycą. Zapewne podobnie jak bracia sposobił się do podjęcia pracy w hucie. W rodzinie w następnych latach rodziły się kolejne dzieci: Szymon (1816), Józef (1819), Jadwiga (około 1820), Elżbieta (1822) i Tomasz (1823)
Śmierć Ojca
W wieku 17 lat 29 grudnia 1831 roku umiera ojciec Andrzeja, Jakub Krzywaźnia. Zgon ojca zgłaszają starsi bracia Andrzeja, Walenty i Jan. Obydwaj byli już wtedy kowalami przy hucie. Można przyjąć, ze wtedy podejmuje pracę w niej również Andrzej. Kowalstwa zapewne wyuczył się przy ojcu i starszych braciach.Ceremonię pogrzebową odprawił ks. Krajewski.
Kowal w Smugach
Co najmniej od 2 maja do 25 lipca 1837 roku pracował jako kowal we fryszerce Smugi w parafii Kaszewice. Kaszewice to wieś położona obecnie w województwie łódzkim, w powiecie bełchatowskim, w gminie Kluki, ok. 10 km na południowy zachód od Bełchatowa.
Andrzeja odnajdujemy w aktach metrykalnych parafii Kaszewice, gdzie jest świadkiem urodzenia dzieci kowali tamtejszej huty. Tam też prawdopodobnie poznaje swoją przyszłą żonę Agatę, której mąż również kowal Augustyn Jedrasik umiera w Smugach 8 marca 1836 roku pozostawiając ją i ich córeczkę Katarzynę.
W Smugach w późniejszym czasie pracował także młodszy brat Andrzeja -Szymon, który po ożenku w 1838 był kowalem huty w Krzyżankowicach. Jego żona Franciszka z domu Bittner przebywała wtedy z nowonarodzonym dzieckiem w Kuźnicy Grabowskiej przy swoich rodzicach. 20 lutego 1839 roku w Smugach zmarł pięciomiesięczny Józef syn, Szymona, który pracował wówczas jako kowal w miejscowej fryszerce. W latach pięćdziesiątych XIX wieku Szymona odnajdziemy w Doruchowie.
Powrót do Kuźnicy Grabowskiej
W swojej rodzinnej miejscowości Kuźnicy Grabowskiej ponownie Andrzej znalazł się na pewno przed 6 kwietnia 1838 roku. Wtedy to jest chrzestnym Wojciecha Libawskiego z Kuźnicy i pracuje jako kowal w miejscowej hucie.
Cale dorosłe życie Andrzeja związane było z pracą w hucie żelaza w Kuźnicy Grabowskiej. W tym czasie dobra grabowskie zmieniły właściciela. Nowym właścicielem dóbr grabowskich po ks. Michale Hieronimie Radziwille został na początku XIX w. Atanazy hr. Raczyński. Od ok. 1825 r. dobrami jego zarządzał dzierżawca Jan Wierzbicki. Po śmierci J. Wierzbickiego r. wdowa po nim Marianna z Ochanowskich Wierzbicka w 1839 hutę  w Czajkowie i 2 huty w Kuźnicy Grabowskiej wydzierżawiła Samuelowi Boruchowi Lindauowi, dzierżawcy 2 fabryk żelaznych w Lipiu i Dankowie. W kontrakcie zawartym pomiędzy Marianną z Ochanowskich Wierzbicką a Samuelem Boruchem Lindauem wymienia się nie tylko fryszerki ale i hutę w Czajkowie i 2 huty w Kuźnicy Grabowskiej, z czego należałoby wnioskować, że z Grabowa przeniesiono fryszerkę albo wielki piec do Kuźnicy Grabowskiej. Z treści wyjątków tego kontraktu wynika, że w Czajkowie, jak i Kuźnicy Grabowskiej, egzystowały 3 wielkie piece i 3 sprzężone z nimi fryszerki. Wyposażenie hut i technologia produkcji żelaza nie odbiegała od ich największej świetności w końcu XVIII w. W hutach w dalszym ciągu zatrudnieni byli chłopi pańszczyźniani oraz ludzie najemni do których należał Andrzej. Huty żelazne, mimo postępu w koksownictwie jaki się zaznaczył na Śląsku, były opalane węglem drzewnym. Asortyment produkcji hutniczej był bogaty, na co wskazuje istnienie w tym czasie szlifierni mechanicznej o napędzie wodnym, której nie notowały źródła osiemnastowieczne. Gotowe żelazo lub jego przetwory były przeznaczone na potrzeby rynku lokalnego, w tym również na zaopatrzenie dóbr grabowskich.
Ślub z Agatą Jendraszek
W wieku 26 lat 6 września 1840 Andrzej żeni się z wspomnianą wdową Agatą, córką Jana i Marianny Zielińskich dawniej mieszczan w Grabowie. Ślubu udzielił ks. Jan Ludwik Krajewski.  Z tego związku 8 marca 1841 urodził się Franciszek. Świadkami jego chrztu byli: Godlib Lika i Andrzej Suchanek obydwaj z Kuźnicy Grabowskiej. Chrzestnymi Franciszka byli Godlib Lika i Anna Karpowa.Chrztu udzielił ks. Jan Ludwik Krajewski.
Śmierć Agaty
Pierwsza żona Andrzeja Agata umiera 6 stycznia 1844 pozostawiając męża i dwoje dzieci; drugie z pierwszego małżeństwa z Jedrasikiem. Świadkami jej aktu zgonu był Jan Krzywaźnia frysierz lat 33 brat Andrzeja i Walenty Humieja gospodarz z Kuźnicy lat 38. Pogrzeb odprawił ks. Adam Podborski
Drugie małżeństwo
Potrzeba opieki nad małymi dziećmi sprawia prawdopodobnie, że Andrzej szybko powtórnie się żeni. Drugi ślub zawiera 23 czerwca 1844 roku z panną Józefą Błaszczyk (ur. 24.02. 1819), córką już nie żyjących Mikołaja i Marianny Błaszczyków zamieszkałych dawniej w Mielcuchach.  Ślubu udzielił ks. Jan Cehulan.
Z tego związku 10 sierpnia 1845 urodził się Roch Józef. Świadkami chrztu z 10 sierpnia 1845 byli Ignacy Kurek i Andrzej Kiełb gospodarze z Kuźnicy a chrzestnymi Ignacy Kurek i Bibianna Krzywaźnia (żona brata Jana). Chrztu udzielił ks. Adam Podborski.
Drugim dzieckiem Andrzeja i Józefy była Anna. Urodziła się 13 lipca 1849 roku. Świadkami jej aktu chrztu byli Jan Krzywaźnia i Marcin Dziadek gospodarze z Kuźnicy Grabowskiej. Chrzestnymi byli Jan Krzywaźnia i Józefa Kołaczek z Kuźnicy Grabowskiej.  Chrztu udzielił ks. Adam Podborski. Anna żyła niespełna dwa lata; zmarła 26 maja 1851. Świadkami jej aktu zgonu z 28 maja 1851 byli Ignacy Kurek i Marcin Kołaczek. Pogrzeb odprawił ks. Adam Podborski.
Trzecim w kolejności dzieckiem tego małżeństwa był pradziadek autora tego opracowania Marcin. Urodził się 28 października 1851 roku. Świadkami jego aktu chrztu z 2 listopada 1851 roku byli  Marcin Kołaczek (55) i Kazimierz Bednarek (38) a chrzestnymi był Marcin Kołaczek i Agata Kurkowa. Chrztu udzielił ks. Adam Podborski. W tych aktach Andrzej określany jest jako wyrobnik a w akcie zgonu jako frysierz. Można przyjąć, że do końca życia pracował w miejscowej fryszerce.  
Warto wyjaśnić następujące staropolskie pojęcia:
Fryszerka to piec w którym surowiec wygrzewają, przetapiają i kują.
Fryszerz to majster, który żelazo surowe przetwarza, przetapia, pod młot poddaje i z niego szyny, szrabiki itd ciągnie.
Śmierć Andrzeja i narodziny córki
Andrzej Krzywaźnia zmarł 22 października 1853 w Kuźnicy Grabowskiej w wieku 39 lat .
 Został pochowany na cmentarzu w Kraszewicach 24 października 1853r. Ceremonię pogrzebową odprawił ks. Paweł Puchałowicz. Grób Andrzeja nie zachował się do dzisiejszych czasów. 
Już po śmierci Andrzeja 30 stycznia 1854 urodziła Apolonia. Świadkami jej aktu chrztu z 5 lutego 1854 roku byli  Bartłomiej Gałka (lat 50) i Marcin Kołaczek (lat 50) gospodarze z Kuźnicy a chrzestnymi wspomniany Bartłomiej Gałka i Marianna Błaszczyk z Sibińskich. Chrztu udzielił ks. Paweł Puchałowicz.
Wdowa po Andrzeju
Józefa wyszła powtórnie za mąż 13 maja 1855 za Szczepana Kochańca, również wdowca gospodarza zamieszkałego i urodzonego w Kuźnicy Grabowskiej. Szczepan był synem nieżyjących Wojciecha i Salomei z Klonów małżonków Kochańców. Z tego związku w 1863 urodził się Andrzej Kochaniec. Józefa powtórnie owdowiała w 1864 gdy zmarł Szczepan Kochaniec. Nie wyszła już kolejny raz za mąż. Sama wychowywała dzieci, których dalszych losów z wyjątkiem Marcina nie znamy.
 Zmarła 14 marca 1889 roku w wieku 70 lat jako wdowa robotnica.

20 sierpnia 2018

Materiały do dziejów ludności żydowskiej na naszym terenie (7)


  1. Getto w Kraszewicach we wspomnieniach kierownika szkoły w Kraszewicach Pana Leona Nalepy
Wieś Kraszewice położona jest nad rzeką Łużycą oraz Strugą Kraszewicką. Ciągnie się na przestrzeni 4 km, od Kuźnicy Grabowskiej do Mącznik i Ostrowa Wlkp. Składa się z 7 części: Podkuźnica, Piaski, Jajaki, Podrenta, Podlas, Podborowie i Kraszewice Poduchowe. Pod koniec okresu międzywojennego w Kraszewicach żyło ponad 2000 mieszkańców.  Wśród tej liczby było 17 rodzin żydowskich (około 100 osób), które ulokowały się w Kraszewicach Poduchownych. Mieli swojego podrabina, który spełniał ich duchowne potrzeby.
           

                       
Na tablicy pamiątkowej w Kraszewicach znajdują się również osoby pochodzenia żydowskiego -
Herszlik  Szmulewicz , krawiec
Przypuszczać należy, że osiedlili się oni tutaj ze względu na to, że Kraszewice położone są z dala od miast. Co miesiąc odbywały się tu duże jarmarki. Przyjeżdżali na nie kupcy z Wieruszowa, Lututowa, Błaszek i Grabowa. Wśród przyjezdnych kupców przeważali Żydzi. Głównym zajęciem rodzin żydowskich w Kraszewicach był handel i drobne rzemiosło. Żydzi założyli: trzy sklepy spożywcze, jeden bławatny oraz skórzany. Niektórzy mieli własne działki ziemi, które dość starannie uprawiali, ale ogólnie rzecz biorąc była to biedota. Do szkoły miejscowej corocznie uczęszczało 10-15 dzieci żydowskich. Jak wspomina nauczyciel Leon Nalepa z dziećmi tymi, jako kierownik szkoły, miał pewne kłopoty, gdyż dzieci narodowości polskiej prześladowały je, a tym samym nie chciały się z nimi bawić, skutkiem czego czuły się obco, bo były traktowane jak intruzi. Zarówno kierownik szkoły, jak i grono nauczycielskie postarali się o to, aby znieść wśród dzieci tę różnicę. Dziewczynki lepiej umiały się zasymilować niż chłopcy. Z czasem nie prześladowano już "parchów" (bo i tak je nazywano) i razem zgodnie bawiono się w czasie przerw. Rodzice dawniej prześladowanych dzieci wyraźnie cenili wysiłki grona nauczycielskiego i pana Nalepy, gdyż do nauczycieli odnosili się bardzo przyjemnie i życzliwie.
            Przed rozpoczęciem II wojny światowej można było zauważyć, że Żydzi nerwowo i niespokojnie szwargotali między sobą. Widocznie słyszeli już o tym, jak Hitler prześladuje ich w swoim kraju. Z chwilą wybuchu wojny szybko zlikwidowali swoje sklepy, oddając je na przechowanie posiadane mienie zaufanym, polskim sąsiadom. Po opanowaniu przez hitlerowców całej Polski Żydów, również kraszewickich, rozpoczęła się gehenna. Najpierw otrzymali zarządzenie, aby wszyscy mężczyźni zgłosili się z odpowiednimi narzędziami do pracy. Nie wolno im było przychodzić w długich szałatach, ani czarnych jarmułkach. Na głowach musieli mieć czarne  kapelusze, a ponieważ takich w domu nie posiadali, więc szukali po całej wsi i wykupowali, często po wysokich cenach. Po paru dniach otrzymywali nakaz zakładania do tych czarnych kapeluszy białe, gęsie pióra. Żandarmi, którzy przyjechali sprawdzić, czy wszyscy są odpowiednio ubrani, głośno śmiali się z widoku cudacznych robotników.
            Żydzi, chociaż rzadko kiedy pracowali fizycznie, teraz wykazywali duże zdolności. Przede wszystkim naprawiali drogi, budowali przy ulicach krawężniki itd. Do tych prac mieli oddany do dyspozycji wóz konny (ale bez koni). Na wozie siedział dozorca z batem w ręku i przynaglał ciągnących i popychających ze wszystkich stron pojazd. Żony tych niewolników musiały czynić różne posługi w urzędach i domach niemieckich. Niezależnie od tego ubiegały się o pożywienie dla siebie, swoich dzieci i ciężko pracujących mężów.
            Po kilku tygodniach żandarmi zabrali Żydom z ich mieszkań pościel i wszystkie wartościowsze przedmioty. Zorganizowano "getto". Wykorzystano w tym celu bardzo dużą plebanię, z której proboszcz już był wywieziony do Dachau, a kościół (największy w całej okolicy) zamknięty. W najobszerniejszych pokojach plebani, z desek przybity na sztorc do podłogi, zrobiono przegrody, w które nałożono słomy do spania. W tak urządzonych koszarach ulokowano wszystkich Żydów. Wyznaczono kierownika (coś w rodzaju sołtysa), który był odpowiedzialny za ład i porządek, a przede wszystkim za stan ilościowy powierzonych mu ludzi.
            Mieszkańcy wsi przychodzili nieszczęśliwym z pomocą przez dostarczenie żywności. Żydzi mieli pieniądze i płacili, ale byli też i tacy ludzie, którzy udzielali chleba bezpłatnie.
            Pewnego dnia zjechało przed plebanię parę ciężarowych, krytych samochodów, w których znajdowali się Żydzi- prawdopodobnie z Działoszyna i Lututowa. Wszystkich wpędzono na plebanię i połączono z miejscowymi Żydami. Następnie polecono ustawić na miejscu swoje paczki i ustawić się w szeregu na dworze.
            Aby móc wszystko obserwować kierownik miejscowej szkoły, wszedł na strych budynku szkolnego, skąd przez okno z odległości 50 m., widział dokładnie cały przebieg tej okropnej operacji. A oto jego relacja:
" Kiedy już wszyscy byli ustawieni, otwarły się drzwi kościoła i na komendę uzbrojonych żandarmów orszak ruszył w tym kierunku. Na twarzach konwojowanych malowało się przerażenie. Jedna z kobiet zaczęła strasznie krzyczeć. Podskoczył do niej żandarm. Kilka uderzeń nahajem po plecach. Zapanowała grobowa cisza. Po twarzach niektórych kobiet płynęły łzy. Wszyscy weszli do kościoła. Drzwi zamknięto. Postawiono przy nich straż. Była godzina wieczorna.
            Mimo swej skrupulatności w tej nieludzkiej operacji, żandarmi nie zauważyli, że oprócz jednych drzwi kościelnych i jednych bocznych, przy których postawili straż, były jeszcze do zakrystii. Drzwi te były zamknięte tylko od wewnątrz dużym hakiem.
            Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, jeńcy otworzyli sobie drzwi z haka i wszyscy młodsi mężczyźni uciekli. Po upływie niespełna godziny wszczął się gwałtowny alarm. Żandarmi z psami i niemieccy osadnicy tzw. "szwarcmerzy" biegali, szukali, świecili na drzewa - nikogo nie znaleźli. Szukali rano na drugi dzień- na próżno.
            Hitlerowcy ogłosili, że o ile uciekinierzy nie zgłoszą się w tym samym dniu najpóźniej do godziny dwunastej, wówczas wszyscy ludzie, którzy pozostali w kościele, będą rozstrzelani. Groźba poskutkowała. Wrócili. Widocznie tak nakazywała ich solidarność.
            Po południu przed kościół zajechało kilka ciężarówek nakrytych plandekami. Getto w Kraszewicach miało być zlikwidowane. Przed bramę cmentarza kościelnego podjeżdżały samochody. Z kościoła, w asyście prężących się żandarmów, snuły się zgnębione postacie ludzkie w kierunku wozów, na które trzeba było z trudem wdrapywać się, gdyż klapa tylna nie została opuszczona. Obok stało dwóch drabów z nahajami w rękach: kto nie mógł od razu wejść spadały na niego okropne ciosy. Gorzej było z kobietami. Przy tej operacji znalazł się również komisarz gminy nazwiskiem Weber, który miał opinię dobrego człowieka. On chwytał kobiety i dzieci za ręce i pomagał im wgramolić się na samochód:, w ten sposób oszczędzał ofiarom ciężkich ciosów.
            W trakcie kiedy odbywało się ładowanie ludzi do ciężarówek, od strony młyna, dwóch żandarmów prowadziło białego od mąki Lipszyca, okładając go nahajami. Żyd ten był zatrudniony u Niemca w młynie. Mniemał widocznie, że skoro pracuje u Niemca, który był jednocześnie sołtysem wsi,- ominie go los rodaków. Pomylił się. Gdy wchodził do wozu, jeszcze spadały mu na plecy razy, od których tumany kurzu unosiły się w powietrzu. Oprawcy zarechotali śmiechem"
            Tak więc samochody wypełnione bardzo szczelnie ludzkimi istotami odjechały.
W parę minut po odejściu transportu, na plebani rozległy się dwa strzały. Wszyscy byli ciekawi, co one miały znaczyć. Okazało się później, że zostały zastrzelone dwie żydowskie dziewczyny, które ukryły się pod sceną w sali widowiskowej. Żandarmi je znaleźli, wyprowadzili na podwórze i natychmiast zabili.

Źródło: na podstawie maszynopisu p. Leona Nalepy – archiwum szkolne) 
opracowanie elektroniczne Jerzy Krzywaźnia

Materiały do dziejów ludności żydowskiej na naszym terenie ( 6)


Obóz pracy w Kraszewicach -1942
Akcja oczyszczania terenu na południu województwa objęła ludność żydowską Bolesławca (417 osób), Kuźnicy Grabowskiej (190 osób), Walichnowach (25 osób) i Wieruszowa (1610 osób). Na punkt załadowczy i obóz przejściowy wyznaczono Podzamcze.
W obozie pracy w Kraszewicach, Niemcy zgromadzili kilkudziesięciu Żydów z miejscowości Lututów z powiatu wieluńskiego. Byli oni zatrudnieni przy budowie drogi z Kraszewic do Czajkowa. Likwidacja obozów w Galewicach, Sokolnikach i Kraszewicach nastąpiła w tym samym czasie co likwidacja getta w Wieruszowie, to  jest w sierpniu 1942 r. Żydów wywieziono do getta w Łodzi i do ośrodka zagłady w Chełmnie n. Nerem.
Na podstawie przeprowadzonych badań trudno jest ustalić dokładny bilans przepływu ludności żydowskiej przez getta i obozy pracy na terenie Kaliskiego. Wynika to z faktu, że Niemcy dość dokładnie zacierali ślady ludobójstwa.
 Z dostępnych archiwaliów i zeznań świadków przed prokuratorami i sędziami Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu — Instytutu Pamięci Narodowej sporządzono przybliżony bilans dla interesującego tu nas obszaru. Z danych spisów ludnościowych sprzed l września 1939 r. wynika, że badany teren zamieszkiwało około 33000 Żydów, z czego pewna część (ca. 10%) samorzutnie wyjechała z terenu lub nie powróciła z ucieczki przed Niemcami we wrześniu 1939 r.
Pierwsze wysiedlenia i wywózki do GG objęły około 15000 do 16000 Żydów. Pozostała ludność żydowska, w liczbie około 5000 do 7000 osób była sukcesywnie wywożona do GG oraz koncentrowana (po wstrzymaniu wysiedleń) w gettach otwartych, zamkniętych i w obozach pracy oraz w więzieniu w Ostrowie Wielkopolskim. Z wyliczeń szacunkowych wynika, że przez getta i obozy pracy na terenie Kaliskiego przeszło około 7600 do 9000 Żydów. Na podstawie wiarygodnych dokumentów ustalono, że liczba Żydów, zamordowanych i zmarłych z wycieńczenia w gettach, obozach i więzieniach na omawianym terenie, wynosi 824 osoby. Biorąc jednak pod uwagę fakt zacierania śladów przez Niemców, rzeczywista liczba ofiar jest zapewne o wiele większa. Przyjmując ogólnokrajowy „wskaźnik przeżycia" ludności żydowskiej w wysokości około 10%, można z pewnym błędem przyjąć, że straty fizyczne wyniosły około 29000 istnień ludzkich.
Należy również wyjaśnić fakt zagęszczenia obozów pracy w rejonie Ostrowa Wielkopolskiego, mimo iż skupisko Żydów w tym rejonie w okresie przedwojennym było niewielkie. Wynika to z faktu, że Niemcy podjęli w tym rejonie szeroko zakrojone roboty drogowe i melioracyjne w zlewni rzeki Baryczy i Ołoboku  w celu pozyskania terenów rolnych o wysokiej bonitacji gleb.
Niemcy zastosowali wobec ludności żydowskiej cztery etapy eksterminacji, występujące chronologicznie po sobie: wprowadzenie terroru fizycznego, moralnego, prawnego i ekonomicznego, wysiedlanie do GG, koncentracja pozostałych Żydów i wyizolowanie ich w gettach oraz obozach pracy i likwidacja gett i obozów pracy poprzez wywóz przetrzymywanych w nich osób.

Źródło: VI Biuletyn Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi Instytutu Pamięci Narodowej, Łódź 1998
fot. p. Magdalena Jeziorna

Materiały do dziejów ludności żydowskiej na naszym terenie (5)


5.      Żydzi przed wojną w parafii Kraszewicach i ich tragiczne losy wojenne we wspomnieniach Pana Stefana Pieruckiego

„Urodziłem się 3.04.1922r. Doskonale pamiętam swoją I klasę. Chodziło do niej 56 osób, w tym również dzieci żydowskie. W klasie stały długie ławki z kałamarzami, a dojście mieliśmy tylko do tablicy. Do szkoły chodziliśmy w trzewikach oraz trepach, które obijało się gumami
i rzemieniami, żeby szybko ich nie zedrzeć. Miało to też dobre strony; takie buty były ciepłe
i suche. Dzieci żydowskie w I kl. potrafiły nauczyć się alfabetu, pisania i czytania, a w kl. II posyłano je do szkół żydowskich, często do miast. Uczyli się tam swojego zawodu, a byli później znakomitymi fachowcami w dziedzinie handlu i krawiectwa. Już młode Żydóweczki umiały uszyć bieliznę. A tutaj w Kraszewicach mieszkało 12 rodzin żydowskich: Abram – Czapnik, Icek, Pończocha, Rucha, Skórka, Bułka, Lipszyc, Zalc.”
            „… Pozostał mi w pamięci obraz z czasów, kiedy chodziłem do kl. 7.  (wtedy w soboty też odbywała się nauka). Pojechaliśmy z wycieczką zwiedzać zabytki Kalisza. Wyjazd należał do atrakcyjnych, choćby ze względu na to, że mogliśmy pójść do kina, zwiedzić kościół i muzeum. Najbardziej jednak w pamięci mi utkwił piękny widok zadbanego, wspaniałego parku, gdzie Żydzi podczas szabatu odpoczywali w parku miejskim. Cieszyli się wolną chwilą. Wyglądali na uroczych, pełnych spokoju i zadowolenia ludzi.
            Pamiętam, że po wybuchu II wojny św. , w 1940 roku hitlerowcy wykorzystali Żydów do ciężkich prac fizycznych w celu poprawy jakości dróg i mostów oraz wygładzenia nierówności terenu. Mimo wielkiego trudu, Żydzi potrafili wykonać te prace solidnie. Do tej pory istniał most, znajdujący się blisko mojego domu;  dopiero niedawno został zmieniony.
            Wspomnę też dzień, kiedy musiałem wraz z moją rodziną opuścić swój dom. Był 20 I 1942r, bardzo mroźny dzień. Tuż po obiedzie chciałem wyjść z mieszkania, ale do domu weszło dwóch Niemców. Nie kazali mojej mamie niczego pakować, tylko wychodzić. Tak oto przyjął mnie pan Kurowski. Miałem u niego ciepło, ale był to niebezpieczny punkt, znajdujący się przy kościele. Niedaleko  tego miejsca znajdowała się melina i do osoby handlującej bimbrem zjeżdżali się Niemcy. Ja pracowałem przy organistówce, skąd miałem dobry widok.                                
 Tak nastała wiosna 1942r. Była niedziela, koniec maja lub początek czerwca. Żydzi pod nakazem niemieckim mieli się zebrać przy targowisku (obecny sklep towarowy). Do nas dotarła kurenda, żeby jeden mężczyzna z domu przyszedł na zebranie. Miałem wtedy 20 lat. O Żydach nikt nic nie wiedział. Kiedy wyszedłem z zatłoczonej sali, zobaczyłem zebranych pod płotem Żydów. Wkrótce sam zostałbym zabity przez jednego Niemca, na szczęście udało mi się uratować. W poniedziałek Żydzi przeszli na plebanię, w której Niemcy zorganizowali dla nich getto. Młodzi, zdolni do roboty Żydzi zostali wywiezieni do obozów pracy; pozostali tylko starcy i kobiety z dziećmi. Wszyscy bardzo wolno wchodzili do kościoła. W uszach wciąż słyszę ich przejmujący jęk i lament. Słońce wtedy zachodziło na niebie. Ilu było skazanych, dokładnie nie wiem, ale coś około 50. Zamknięto kościół, ale strażnicy, mimo że pilnowali, nie pamiętali o drzwiach od zachrystii. W nocy niektórzy uciekli, jednak rano wrócili. Kiedy po skazańców przyjechała ciężarówka( w godzinach południowych), Żydzi wychodzili   w ogólnym milczeniu.  W młynie u Niemca pracował Żyd Zalc. Policjant poszedł po niego. Ten myślał, że inaczej go potraktują, ale Niemcy tak długo go bili, dopóki nie znalazł się w ciężarówce. Tak zebranych okolicznych Żydów wywieziono do Oświęcimia.  Po południu niemiecki funkcjonariusz Just zarządził, aby wszystkie rzeczy żydowskie wnieść do kościoła. Mój młodszy brat znalazł się w pobliżu plebani i otrzymał polecenie od Justa, żeby 1 duży worek zaniósł na posterunek. W tym czasie coś się poruszyło przy piecu chlebowym. Tam schowały się dwie osiemnastoletnie Żydówki z Lututowa. Niemiec kazał im wyjść i obiecał, że nic im nie grozi, bo skoro tamtych już nie ma, to one mogą u kogoś pracować. Jak tylko dziewczyny wyszły, żandarm je zastrzelił. Z osobistych rzeczy i wszelkich pamiątek żydowskich zrobiono w kościele licytację.”      

wspomnienia  w 2011 r. spisał Kamil Gołdyn



(na zdjęciu tablica nagrobna Żydów z lat 1939 - 43)

Tekst powstał na podstawie fragmentów archiwalnej pracy konkursowej wykonanej przez uczniów Szkoły Podstawowej w Kuźnicy Grabowskiej w ramach VI edycji konkursu „ Na wspólnej ziemi”- Historia i Kultura Żydów Polskich”
Autorzy pracy: Kamil Gołdyn ,Daria Piaskowska, Małgorzata Klońska, Paulina Bednarek

 Praca została przygotowana pod opieką nauczycieli: Małgorzaty Gołdyn i Jerzego Krzywaźni
Kuźnica Grabowska: grudzień 2011 – marzec 2012