Strony

20 sierpnia 2018

Materiały do dziejów ludności żydowskiej na naszym terenie (7)


  1. Getto w Kraszewicach we wspomnieniach kierownika szkoły w Kraszewicach Pana Leona Nalepy
Wieś Kraszewice położona jest nad rzeką Łużycą oraz Strugą Kraszewicką. Ciągnie się na przestrzeni 4 km, od Kuźnicy Grabowskiej do Mącznik i Ostrowa Wlkp. Składa się z 7 części: Podkuźnica, Piaski, Jajaki, Podrenta, Podlas, Podborowie i Kraszewice Poduchowe. Pod koniec okresu międzywojennego w Kraszewicach żyło ponad 2000 mieszkańców.  Wśród tej liczby było 17 rodzin żydowskich (około 100 osób), które ulokowały się w Kraszewicach Poduchownych. Mieli swojego podrabina, który spełniał ich duchowne potrzeby.
           

                       
Na tablicy pamiątkowej w Kraszewicach znajdują się również osoby pochodzenia żydowskiego -
Herszlik  Szmulewicz , krawiec
Przypuszczać należy, że osiedlili się oni tutaj ze względu na to, że Kraszewice położone są z dala od miast. Co miesiąc odbywały się tu duże jarmarki. Przyjeżdżali na nie kupcy z Wieruszowa, Lututowa, Błaszek i Grabowa. Wśród przyjezdnych kupców przeważali Żydzi. Głównym zajęciem rodzin żydowskich w Kraszewicach był handel i drobne rzemiosło. Żydzi założyli: trzy sklepy spożywcze, jeden bławatny oraz skórzany. Niektórzy mieli własne działki ziemi, które dość starannie uprawiali, ale ogólnie rzecz biorąc była to biedota. Do szkoły miejscowej corocznie uczęszczało 10-15 dzieci żydowskich. Jak wspomina nauczyciel Leon Nalepa z dziećmi tymi, jako kierownik szkoły, miał pewne kłopoty, gdyż dzieci narodowości polskiej prześladowały je, a tym samym nie chciały się z nimi bawić, skutkiem czego czuły się obco, bo były traktowane jak intruzi. Zarówno kierownik szkoły, jak i grono nauczycielskie postarali się o to, aby znieść wśród dzieci tę różnicę. Dziewczynki lepiej umiały się zasymilować niż chłopcy. Z czasem nie prześladowano już "parchów" (bo i tak je nazywano) i razem zgodnie bawiono się w czasie przerw. Rodzice dawniej prześladowanych dzieci wyraźnie cenili wysiłki grona nauczycielskiego i pana Nalepy, gdyż do nauczycieli odnosili się bardzo przyjemnie i życzliwie.
            Przed rozpoczęciem II wojny światowej można było zauważyć, że Żydzi nerwowo i niespokojnie szwargotali między sobą. Widocznie słyszeli już o tym, jak Hitler prześladuje ich w swoim kraju. Z chwilą wybuchu wojny szybko zlikwidowali swoje sklepy, oddając je na przechowanie posiadane mienie zaufanym, polskim sąsiadom. Po opanowaniu przez hitlerowców całej Polski Żydów, również kraszewickich, rozpoczęła się gehenna. Najpierw otrzymali zarządzenie, aby wszyscy mężczyźni zgłosili się z odpowiednimi narzędziami do pracy. Nie wolno im było przychodzić w długich szałatach, ani czarnych jarmułkach. Na głowach musieli mieć czarne  kapelusze, a ponieważ takich w domu nie posiadali, więc szukali po całej wsi i wykupowali, często po wysokich cenach. Po paru dniach otrzymywali nakaz zakładania do tych czarnych kapeluszy białe, gęsie pióra. Żandarmi, którzy przyjechali sprawdzić, czy wszyscy są odpowiednio ubrani, głośno śmiali się z widoku cudacznych robotników.
            Żydzi, chociaż rzadko kiedy pracowali fizycznie, teraz wykazywali duże zdolności. Przede wszystkim naprawiali drogi, budowali przy ulicach krawężniki itd. Do tych prac mieli oddany do dyspozycji wóz konny (ale bez koni). Na wozie siedział dozorca z batem w ręku i przynaglał ciągnących i popychających ze wszystkich stron pojazd. Żony tych niewolników musiały czynić różne posługi w urzędach i domach niemieckich. Niezależnie od tego ubiegały się o pożywienie dla siebie, swoich dzieci i ciężko pracujących mężów.
            Po kilku tygodniach żandarmi zabrali Żydom z ich mieszkań pościel i wszystkie wartościowsze przedmioty. Zorganizowano "getto". Wykorzystano w tym celu bardzo dużą plebanię, z której proboszcz już był wywieziony do Dachau, a kościół (największy w całej okolicy) zamknięty. W najobszerniejszych pokojach plebani, z desek przybity na sztorc do podłogi, zrobiono przegrody, w które nałożono słomy do spania. W tak urządzonych koszarach ulokowano wszystkich Żydów. Wyznaczono kierownika (coś w rodzaju sołtysa), który był odpowiedzialny za ład i porządek, a przede wszystkim za stan ilościowy powierzonych mu ludzi.
            Mieszkańcy wsi przychodzili nieszczęśliwym z pomocą przez dostarczenie żywności. Żydzi mieli pieniądze i płacili, ale byli też i tacy ludzie, którzy udzielali chleba bezpłatnie.
            Pewnego dnia zjechało przed plebanię parę ciężarowych, krytych samochodów, w których znajdowali się Żydzi- prawdopodobnie z Działoszyna i Lututowa. Wszystkich wpędzono na plebanię i połączono z miejscowymi Żydami. Następnie polecono ustawić na miejscu swoje paczki i ustawić się w szeregu na dworze.
            Aby móc wszystko obserwować kierownik miejscowej szkoły, wszedł na strych budynku szkolnego, skąd przez okno z odległości 50 m., widział dokładnie cały przebieg tej okropnej operacji. A oto jego relacja:
" Kiedy już wszyscy byli ustawieni, otwarły się drzwi kościoła i na komendę uzbrojonych żandarmów orszak ruszył w tym kierunku. Na twarzach konwojowanych malowało się przerażenie. Jedna z kobiet zaczęła strasznie krzyczeć. Podskoczył do niej żandarm. Kilka uderzeń nahajem po plecach. Zapanowała grobowa cisza. Po twarzach niektórych kobiet płynęły łzy. Wszyscy weszli do kościoła. Drzwi zamknięto. Postawiono przy nich straż. Była godzina wieczorna.
            Mimo swej skrupulatności w tej nieludzkiej operacji, żandarmi nie zauważyli, że oprócz jednych drzwi kościelnych i jednych bocznych, przy których postawili straż, były jeszcze do zakrystii. Drzwi te były zamknięte tylko od wewnątrz dużym hakiem.
            Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, jeńcy otworzyli sobie drzwi z haka i wszyscy młodsi mężczyźni uciekli. Po upływie niespełna godziny wszczął się gwałtowny alarm. Żandarmi z psami i niemieccy osadnicy tzw. "szwarcmerzy" biegali, szukali, świecili na drzewa - nikogo nie znaleźli. Szukali rano na drugi dzień- na próżno.
            Hitlerowcy ogłosili, że o ile uciekinierzy nie zgłoszą się w tym samym dniu najpóźniej do godziny dwunastej, wówczas wszyscy ludzie, którzy pozostali w kościele, będą rozstrzelani. Groźba poskutkowała. Wrócili. Widocznie tak nakazywała ich solidarność.
            Po południu przed kościół zajechało kilka ciężarówek nakrytych plandekami. Getto w Kraszewicach miało być zlikwidowane. Przed bramę cmentarza kościelnego podjeżdżały samochody. Z kościoła, w asyście prężących się żandarmów, snuły się zgnębione postacie ludzkie w kierunku wozów, na które trzeba było z trudem wdrapywać się, gdyż klapa tylna nie została opuszczona. Obok stało dwóch drabów z nahajami w rękach: kto nie mógł od razu wejść spadały na niego okropne ciosy. Gorzej było z kobietami. Przy tej operacji znalazł się również komisarz gminy nazwiskiem Weber, który miał opinię dobrego człowieka. On chwytał kobiety i dzieci za ręce i pomagał im wgramolić się na samochód:, w ten sposób oszczędzał ofiarom ciężkich ciosów.
            W trakcie kiedy odbywało się ładowanie ludzi do ciężarówek, od strony młyna, dwóch żandarmów prowadziło białego od mąki Lipszyca, okładając go nahajami. Żyd ten był zatrudniony u Niemca w młynie. Mniemał widocznie, że skoro pracuje u Niemca, który był jednocześnie sołtysem wsi,- ominie go los rodaków. Pomylił się. Gdy wchodził do wozu, jeszcze spadały mu na plecy razy, od których tumany kurzu unosiły się w powietrzu. Oprawcy zarechotali śmiechem"
            Tak więc samochody wypełnione bardzo szczelnie ludzkimi istotami odjechały.
W parę minut po odejściu transportu, na plebani rozległy się dwa strzały. Wszyscy byli ciekawi, co one miały znaczyć. Okazało się później, że zostały zastrzelone dwie żydowskie dziewczyny, które ukryły się pod sceną w sali widowiskowej. Żandarmi je znaleźli, wyprowadzili na podwórze i natychmiast zabili.

Źródło: na podstawie maszynopisu p. Leona Nalepy – archiwum szkolne) 
opracowanie elektroniczne Jerzy Krzywaźnia

Materiały do dziejów ludności żydowskiej na naszym terenie ( 6)


Obóz pracy w Kraszewicach -1942
Akcja oczyszczania terenu na południu województwa objęła ludność żydowską Bolesławca (417 osób), Kuźnicy Grabowskiej (190 osób), Walichnowach (25 osób) i Wieruszowa (1610 osób). Na punkt załadowczy i obóz przejściowy wyznaczono Podzamcze.
W obozie pracy w Kraszewicach, Niemcy zgromadzili kilkudziesięciu Żydów z miejscowości Lututów z powiatu wieluńskiego. Byli oni zatrudnieni przy budowie drogi z Kraszewic do Czajkowa. Likwidacja obozów w Galewicach, Sokolnikach i Kraszewicach nastąpiła w tym samym czasie co likwidacja getta w Wieruszowie, to  jest w sierpniu 1942 r. Żydów wywieziono do getta w Łodzi i do ośrodka zagłady w Chełmnie n. Nerem.
Na podstawie przeprowadzonych badań trudno jest ustalić dokładny bilans przepływu ludności żydowskiej przez getta i obozy pracy na terenie Kaliskiego. Wynika to z faktu, że Niemcy dość dokładnie zacierali ślady ludobójstwa.
 Z dostępnych archiwaliów i zeznań świadków przed prokuratorami i sędziami Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu — Instytutu Pamięci Narodowej sporządzono przybliżony bilans dla interesującego tu nas obszaru. Z danych spisów ludnościowych sprzed l września 1939 r. wynika, że badany teren zamieszkiwało około 33000 Żydów, z czego pewna część (ca. 10%) samorzutnie wyjechała z terenu lub nie powróciła z ucieczki przed Niemcami we wrześniu 1939 r.
Pierwsze wysiedlenia i wywózki do GG objęły około 15000 do 16000 Żydów. Pozostała ludność żydowska, w liczbie około 5000 do 7000 osób była sukcesywnie wywożona do GG oraz koncentrowana (po wstrzymaniu wysiedleń) w gettach otwartych, zamkniętych i w obozach pracy oraz w więzieniu w Ostrowie Wielkopolskim. Z wyliczeń szacunkowych wynika, że przez getta i obozy pracy na terenie Kaliskiego przeszło około 7600 do 9000 Żydów. Na podstawie wiarygodnych dokumentów ustalono, że liczba Żydów, zamordowanych i zmarłych z wycieńczenia w gettach, obozach i więzieniach na omawianym terenie, wynosi 824 osoby. Biorąc jednak pod uwagę fakt zacierania śladów przez Niemców, rzeczywista liczba ofiar jest zapewne o wiele większa. Przyjmując ogólnokrajowy „wskaźnik przeżycia" ludności żydowskiej w wysokości około 10%, można z pewnym błędem przyjąć, że straty fizyczne wyniosły około 29000 istnień ludzkich.
Należy również wyjaśnić fakt zagęszczenia obozów pracy w rejonie Ostrowa Wielkopolskiego, mimo iż skupisko Żydów w tym rejonie w okresie przedwojennym było niewielkie. Wynika to z faktu, że Niemcy podjęli w tym rejonie szeroko zakrojone roboty drogowe i melioracyjne w zlewni rzeki Baryczy i Ołoboku  w celu pozyskania terenów rolnych o wysokiej bonitacji gleb.
Niemcy zastosowali wobec ludności żydowskiej cztery etapy eksterminacji, występujące chronologicznie po sobie: wprowadzenie terroru fizycznego, moralnego, prawnego i ekonomicznego, wysiedlanie do GG, koncentracja pozostałych Żydów i wyizolowanie ich w gettach oraz obozach pracy i likwidacja gett i obozów pracy poprzez wywóz przetrzymywanych w nich osób.

Źródło: VI Biuletyn Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi Instytutu Pamięci Narodowej, Łódź 1998
fot. p. Magdalena Jeziorna

Materiały do dziejów ludności żydowskiej na naszym terenie (5)


5.      Żydzi przed wojną w parafii Kraszewicach i ich tragiczne losy wojenne we wspomnieniach Pana Stefana Pieruckiego

„Urodziłem się 3.04.1922r. Doskonale pamiętam swoją I klasę. Chodziło do niej 56 osób, w tym również dzieci żydowskie. W klasie stały długie ławki z kałamarzami, a dojście mieliśmy tylko do tablicy. Do szkoły chodziliśmy w trzewikach oraz trepach, które obijało się gumami
i rzemieniami, żeby szybko ich nie zedrzeć. Miało to też dobre strony; takie buty były ciepłe
i suche. Dzieci żydowskie w I kl. potrafiły nauczyć się alfabetu, pisania i czytania, a w kl. II posyłano je do szkół żydowskich, często do miast. Uczyli się tam swojego zawodu, a byli później znakomitymi fachowcami w dziedzinie handlu i krawiectwa. Już młode Żydóweczki umiały uszyć bieliznę. A tutaj w Kraszewicach mieszkało 12 rodzin żydowskich: Abram – Czapnik, Icek, Pończocha, Rucha, Skórka, Bułka, Lipszyc, Zalc.”
            „… Pozostał mi w pamięci obraz z czasów, kiedy chodziłem do kl. 7.  (wtedy w soboty też odbywała się nauka). Pojechaliśmy z wycieczką zwiedzać zabytki Kalisza. Wyjazd należał do atrakcyjnych, choćby ze względu na to, że mogliśmy pójść do kina, zwiedzić kościół i muzeum. Najbardziej jednak w pamięci mi utkwił piękny widok zadbanego, wspaniałego parku, gdzie Żydzi podczas szabatu odpoczywali w parku miejskim. Cieszyli się wolną chwilą. Wyglądali na uroczych, pełnych spokoju i zadowolenia ludzi.
            Pamiętam, że po wybuchu II wojny św. , w 1940 roku hitlerowcy wykorzystali Żydów do ciężkich prac fizycznych w celu poprawy jakości dróg i mostów oraz wygładzenia nierówności terenu. Mimo wielkiego trudu, Żydzi potrafili wykonać te prace solidnie. Do tej pory istniał most, znajdujący się blisko mojego domu;  dopiero niedawno został zmieniony.
            Wspomnę też dzień, kiedy musiałem wraz z moją rodziną opuścić swój dom. Był 20 I 1942r, bardzo mroźny dzień. Tuż po obiedzie chciałem wyjść z mieszkania, ale do domu weszło dwóch Niemców. Nie kazali mojej mamie niczego pakować, tylko wychodzić. Tak oto przyjął mnie pan Kurowski. Miałem u niego ciepło, ale był to niebezpieczny punkt, znajdujący się przy kościele. Niedaleko  tego miejsca znajdowała się melina i do osoby handlującej bimbrem zjeżdżali się Niemcy. Ja pracowałem przy organistówce, skąd miałem dobry widok.                                
 Tak nastała wiosna 1942r. Była niedziela, koniec maja lub początek czerwca. Żydzi pod nakazem niemieckim mieli się zebrać przy targowisku (obecny sklep towarowy). Do nas dotarła kurenda, żeby jeden mężczyzna z domu przyszedł na zebranie. Miałem wtedy 20 lat. O Żydach nikt nic nie wiedział. Kiedy wyszedłem z zatłoczonej sali, zobaczyłem zebranych pod płotem Żydów. Wkrótce sam zostałbym zabity przez jednego Niemca, na szczęście udało mi się uratować. W poniedziałek Żydzi przeszli na plebanię, w której Niemcy zorganizowali dla nich getto. Młodzi, zdolni do roboty Żydzi zostali wywiezieni do obozów pracy; pozostali tylko starcy i kobiety z dziećmi. Wszyscy bardzo wolno wchodzili do kościoła. W uszach wciąż słyszę ich przejmujący jęk i lament. Słońce wtedy zachodziło na niebie. Ilu było skazanych, dokładnie nie wiem, ale coś około 50. Zamknięto kościół, ale strażnicy, mimo że pilnowali, nie pamiętali o drzwiach od zachrystii. W nocy niektórzy uciekli, jednak rano wrócili. Kiedy po skazańców przyjechała ciężarówka( w godzinach południowych), Żydzi wychodzili   w ogólnym milczeniu.  W młynie u Niemca pracował Żyd Zalc. Policjant poszedł po niego. Ten myślał, że inaczej go potraktują, ale Niemcy tak długo go bili, dopóki nie znalazł się w ciężarówce. Tak zebranych okolicznych Żydów wywieziono do Oświęcimia.  Po południu niemiecki funkcjonariusz Just zarządził, aby wszystkie rzeczy żydowskie wnieść do kościoła. Mój młodszy brat znalazł się w pobliżu plebani i otrzymał polecenie od Justa, żeby 1 duży worek zaniósł na posterunek. W tym czasie coś się poruszyło przy piecu chlebowym. Tam schowały się dwie osiemnastoletnie Żydówki z Lututowa. Niemiec kazał im wyjść i obiecał, że nic im nie grozi, bo skoro tamtych już nie ma, to one mogą u kogoś pracować. Jak tylko dziewczyny wyszły, żandarm je zastrzelił. Z osobistych rzeczy i wszelkich pamiątek żydowskich zrobiono w kościele licytację.”      

wspomnienia  w 2011 r. spisał Kamil Gołdyn



(na zdjęciu tablica nagrobna Żydów z lat 1939 - 43)

Tekst powstał na podstawie fragmentów archiwalnej pracy konkursowej wykonanej przez uczniów Szkoły Podstawowej w Kuźnicy Grabowskiej w ramach VI edycji konkursu „ Na wspólnej ziemi”- Historia i Kultura Żydów Polskich”
Autorzy pracy: Kamil Gołdyn ,Daria Piaskowska, Małgorzata Klońska, Paulina Bednarek

 Praca została przygotowana pod opieką nauczycieli: Małgorzaty Gołdyn i Jerzego Krzywaźni
Kuźnica Grabowska: grudzień 2011 – marzec 2012