Strony

8 maja 2020

Losy Antoniego Janasa - "Z Czajkowa do Hitchin"

Losy Antoniego Janasa (1903-1984) brata mojego dziadka, urodzonego w Czajkowie, przedwojennego policjanta w Wołkowysku, później żołnierza Armii Andersa.


 Na zdjęciu rodzina Janasów na tle domostwa w Czajkowie z 1932 roku ( od prawej mój dziadek
Józef Janas z żoną Emilią i pierwszą córką Ireną, w środku zdjęcia prababcia - Konstancja Janas). Na zdjęciach także bracia Józefa – Franciszek i małżonką Pelagią a w centralnej części Antoni z żoną Eleonorą i synem Jerzy Adamem. Trzej bracia: Józef , Antoni i Franciszek byli synami Antoniego Janasa (1864-1928) i Konstancji z Zabłockich (1865-1938).


Antoni Janas ( brat mojego dziadka Józefa) urodził się 31 maja 1903 we wsi Czajków jako piąte dziecko z siedmiorga ze związku Antoniego Janasa i Konstancjiz Zabłockich.
Dzieciństwo i wykształcenie
Rodzice byli rolnikami, choć Konstancja pochodziła z rodziny szlacheckiej. Zamieszkiwali we wsi Czajków leżącej w parafii Kraszewice w powiecie wieluńskim. Ojciec Antoniego noszący to samo imię rozumiał że chłopskiego majątku nie starczy na wyposażenie wszystkich dzieci. Dwóch spośród braci: najstarszy Władysław i wspominany Antoni otrzymało swoją życiową szanse na zdobycie wykształcenia w mieście. Poszły na to pieniądze ze sprzedaży serwitutowego lasu.
Antoni Janas rozpoczął swoją edukacje w szkole elementarnej w Czajkowie, następnie w latach 1917 - 1920 ukończył 7 klasową szkołę powszechną w odległej o kilka kilometrów Klonowej. Swoją szanse awansu społecznego widział w stanie nauczycielskim. Podjął zatem naukę w Męskim Seminarium Nauczycielskim w Łowiczu, które mieściło się w budynku pomisjonarskim. W latach 1920 -1922 ukończył „dwa kursy” tego seminarium jednak świadectwa ukończenia seminarium nie uzyskał.
Pierwszą pracę zawodową w latach 1919-23 podjął w Sieradzu jako drukarz u księdza Aleksandra Brzezińskiego w drukarni i introligatorni. Ks. Brzeziński pomagał ludziom niskiego stanu, dając im wiele – od wykształcenia i zatrudnienia począwszy, na rozwoju duchowym skończywszy.
 Służba wojskowa
W latach 1923-26 odbywał służbę wojskową jako instruktor w stopniu kaprala w 4 pułku strzelców konnych w Płocku. W jego trakcie odbył w 1924 roku 6-miesięczne szkolenie podoficerskie.
Małżeństwo i  służba w policji
Pod koniec lat dwudziestych zawarł związek małżeński z Eleonorą Kuźmicką urodzoną w 1911.  Z tego związku 9 lipca 1931 roku urodził się ich jedyny syn ( na zdjęciu) Jerzy Adam.



z lewej matka Jerzego Eleonora Kuźmicka z Jerzym

W roku 1929 podjął służbę jako Starszy Posterunkowy Służby Śledczej na Posterunku Policji Państwowej z płacą 120 zł miesięcznie. W 1935 roku zmarła żona Antoniego, Eleonora i od tej pory małego synka wychowywały różne opiekunki. W sierpniu 1939 zamieszkiwał w Wołkowysku na ulicy 3 Maja nr. 3.
W rok przed wybuchem wojny 13 września 1938 roku zmarła ich matka Konstancja Janas z domu Zabłocka. Ksiądz zapisał że pozostawała „przy synu na alimencie”. Konstancja została pochowana na Cmentarzu Parafialnym w Czajkowie jak jej mąż Antoni zmarły 1 stycznia 1928.
Rodzina Janasów w 1932 roku w Czajkowie

Antoni Janas mimo sporej odległości (mieszkał w Wołkowysku) odwiedzał rodzinne siedlisko. Stan ten zmienił się radykalnie w wyniku wybuchu II wojny światowej.

 Obozowy szlak Antoniego Janasa (Kozielsk - Ponoj – Suzdal – Tatiszczewo)


Przed wybuchem wojny Antoni Janas był starszym posterunkowym policji. Jego wojenna tułaczka rozpoczęła się internowaniem 21 września 1939  na Litwie. Antoniego znajdujemy na stronie 320 listy alfabetycznej publikacji: Jan Pięta, Wanda Krystyna Roman, Maciej Szczurowski,  Polacy internowani na Litwie 1939-1940, Warszawa 1997.
 Później tj.13 lipca 1940 już po zbrodni katyńskiej przeniesiony został do Kozielska w Obłasti Kałuskiej.  Antoniego Janasa znajdujemy w wykazach imiennych dokumentacji kozielskiego obozu. Zachował się bowiem akt przekazania jeńców z Kozielska do obozu Ponoj w Obłasti Murmańskiej. Antoni przebywał tam od 16 maja 1941 roku do 27 lipca 1941 roku. W nieznanym czasie przebywał także w obozie Suzdalu na terenie Rosji.  Warunki w obozowe były bardzo ciężkie, co opisywali we wspomnieniach osadzeni w nich żołnierze czy przedwojenni policjanci.
Szansą na uratowania życia z „tej nieludzkiej ziemi” stał się gdzie tworzono Armię Andersa. Te polskie jednostki zbrojne w ZSRR, utworzonych po zawarciu układu Sikorski - Majski i tzw. amnestii dla obywateli polskich dawały jedyną możliwość powrotu do kraju. Formowanie jednostek Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR rozpoczęto we wrześniu 1941 roku w Buzułuku, Tocku oraz Tatiszczewie koło Saratowa, gdzie właśnie trafił Antoni Janas.  
Prawdopodobnie został  żołnierzem 5-ej Kresowej Dywizji Piechoty. Dalsze jego losy wymagają  jednak sprawdzenia w Ministry of Demence Army Rekords Centre.
Antoni żołnierz Armii Andersa, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari osiadł po wojnie w Anglii, zachowując z rodziną przez wiele lat jedynie kontakt listowny. Jego osobistą tragedią było śmierć żony i nieznany los syna Adama, którego odnalazł dopiero w kilka lat po wojnie dzięki poszukiwaniom Czerwonego Krzyża. Niestety nie mam żadnego kontaktu z jego rodziną.

Posiadam otrzymane z Centralnego Archiwum Wojskowego kserokopie dokumentów dotyczącej wojennych losów brata mojego dziadka Antoniego Janas syna Antoniego ur. w 1903 w Czajkowie. Pochodzą one z Kolekcji Akt z Archiwów Rosyjskich.
 


  Akt przekazania jeńca Antoniego Janasa z obozu Ponoj do obozu w Suzdalu


 Kolekcja Akt Rosyjskich - karta internowania losy ustalone



Akt przekazania jeńca Antoniego Janasa z obozu Kozielsk do obozu w Murmańsku

Szlak bojowy
 12 sierpnia Prezydium Rady Najwyższej ZSRR wydało dekret o "amnestii". Przewidywał on zwolnienie jeńców wojennych, internowanych, więźniów z więzień i poprawczych kolonii pracy, osób, przeciwko którym prowadzone było śledztwo, zesłanych osadników wojskowych, leśników oraz członków rodzin osób represjonowanych i wysiedlonych.
Dzięki materiałom uzyskanym z Ministry of Defence Army Records Centre – Polish Section w Wielkiej Brytanii możemy odtworzyć szlak bojowy Antoniego.
 Arkusz Komitetu Przeglądu

 
15 października 1941 wcielony został do Ośrodka Zapasowego 5 DP i przydzielony do Szwadronu Zapasowego Kawalerii, a od 10 grudnia 1941 do 7 marca 1942 odbył kurs udoskonalający dla podoficerów przy O. Z. 5 D P. 
Odbył wtedy dwa kursy dokształcające. Pierwszy (10.12.1941 do 7.02.1942)  kurs instruktorów samochodowych  zorganizowany przez KDP w Dzalalabadzie trwał przez 6 tygodni (190 godzin) i zakończony został uzyskaniem świadectwa. Dżalalabad to miasto w południowo-zachodnim Kirgistanie, niedaleko granicy z Uzbekistanem. 3 lutego 1942 zdał egzamin na kierowcę motocykla.
Brytyjski Bliski Wschód
W okresie ofensywy niemieckiej na Kaukaz i bitwy o Stalingrad generał Anders uzyskał zgodę Stalina na ewakuację już sformowanych oddziałów do Iranu, przy pozostawieniu ośrodków rekrutacyjnych wojska polskiego w ZSRR. W konsekwencji Armia Andersa została ewakuowana z Krasnowodska przez Morze Kaspijskie do Pahlevi w Iranie (okupowanym wówczas wspólnie od sierpnia 1941 przez wojska sowieckie i brytyjskie).
Drugi kurs kierowców samochodu zorganizowany został w Kirkuku (w północnym Iraku - Kurdystanie). Trwał 4 tygodnie (150 godzin). 13 lutego 1942 został awansowany na plutonowego.
20 kwietnia 1943 został odkomenderowany na kurs kierowców samochodu jako instruktor przy oddziale zaopatrzenia i transportu 5 Kres. Dyw. Piech. 22 maja 1942 przeniesiony do 5 Dyonu Rozpoznania i przydzielony do 2 Szwadronu.
15 sierpnia 1942 Antoni został wcielony do Polskich Sił Zbrojnych pod dowództwem Brytyjskim na Środkowym Wschodzie. Na Bliskim Wschodzie przebywał w latach 1942-1944 jako kierowca w stopniu plutonowego w 5 pułku art. p. panc. 19 marca 1943 w rejonie Khanagin - 140 km od Bagdadu stanął przed komisją lekarską, która przyznała mu kategorię „A”. 3 lutego 1944 zdał egzamin na kierowcę motocykla. 20 listopada 1943 roku otrzymał pozwolenie naprowadzenie samochodów wojskowych osobowych i ciężarowych.

Włochy - bitwa pod Monte Cassino
W okresie od 15 lutego 1944 do 2 lutego 1945 walczył na froncie włoskim w oddziałach rozpoznania 5 ppanc. 22 lutego 1945r otrzymał Krzyż Pamiątkowy Monte Casino nr 22240.http://krzyz.montecassino.eu/5pa_ppanc.php   pozycja 214
Od 21 czerwca 1946 we Włoszech był podoficerem pocztowym w stopniu ogniomistrza w 5 pułku art. p. panc (stopień miarodajny do wypłacenia żołdu plutonowego).  28 grudnia 1945 otrzymał Gwiazdę za wojnę (1939-1945) (The 39-45 Star) - brytyjskie odznaczenie wojskowe przyznawane za udział w II wojnie światowej, pomiędzy 3 września 1939  a 2 września 1945 oraz Gwiazdę Italii (ITALY STAR), bryt. odznaczenie pamiątkowe, ustanowione 1945 przez króla Jerzego VI dla uczestniczących w działaniach woj. na terenie Włoch 1943–45.
16 kwietnia 1946 roku otrzymał po raz pierwszy Medal Wojska nr 11544 - polskie odznaczenie wojskowe. Medal Wojska został ustanowiony dekretem Prezydenta RP na Uchodźstwie w Londynie dnia 3 lipca 1945 roku. Nadawany był żołnierzom wojsk lądowych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie za czyny dokonane w czasie II wojny światowej.

Wielka Brytania
21 października 1946 opuścił Włochy odkomenderowany do Transit Hensley. Już w Wielkiej Brytanii 7 lutego 1947 został zaciągnięty do PKPP z 5 Kresowego P. Art. Ppanc. Został wtedy skreślony z ewidencji pułku z uwagi na zapisanie się do P.K.P.R. w Obozie Rodzin Stockbridge- Hansl zgodnie zobowiązującymi przepisami. 31 marca 1947 Komendant Polskiego Obozu Rodzin Polish Families Hostel Stowell Park Glos Tele 70 Possbridge mjr. Sabatowski wydał decyzje o zakwalifikowaniu Antoniego na płatny stopień plutonowego.
Jeszcze 15 i 30 sierpnia 1950 został był nagradzany brytyjskimi odznaczeniami wojskowymi. W wielu miejscach dokumentów skreślono  i potwierdzano stopień wojskowy „zawodowy”,  co prawdopodobnie związane było z uprawnieniami finansowymi.

Emigracyjne losy Antoniego Janasa
W 1947 roku posiadał brytyjskie dokumenty osobiste wojskowe. Na dzień 28 stycznia 1947 posiadał mniej niż 200 Funtów.  Deklarował dobrą znajomość
w mowie i piśmie języków obcych: rosyjskiego i włoskiego. Nie był członkiem Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Jako prywatny stały adres podawał: C/O C.A.D. BRAMLEY, NR. BASINGSTOKE, HANTS. Nr. poczty polowej oddziału:  5P. ART. P.PANC Cirencester  DANGLIGWORD (poprawione na DAGLINGWORTH). Deklarował narodowość polską i  wyznanie rzymsko-katolickie. Jak widać z poniższego zdjęcia Antoni był wysokim szatynem.
Antoni Janas (tu na zdjęciu z 1954) jako były żołnierz Armii Andersa, osiadł po 1946 w Anglii, zachowując z rodziną przez wiele lat jedynie kontakt listowny. Nie powrócił do Polski ponieważ jako były policjant obawiał się prześladowań ze strony władz komunistycznych; podobnie zresztą postępowali jego koledzy z oddziału, dodatkowym elementem były względy ekonomiczne. Antoni pracował jako dostawca żywności do szpitala, a później jako pracownik sanatorium to pozwalało mu utrzymać siebie i drugą żonę (również emigrantkę pochodząca z Lubelskiego).
W 1956 roku spotkał w Anglii po latach rozłąki się ze swoim synem Jerzym. Antoni Janas jeszcze przed wojną został wdowcem, później utracił kontakt z synem. Poszukiwał go prawdopodobnie przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Syn był  zawodowym wojskowym (podoficerem) i by odwiedzić ojca musiał zrezygnować z kariery wojskowej.
W Kwestionariuszu Osobowym – QUESIONNARE FOR POLISH RECORS sporządzonym 28 stycznia 1947 Antoni wskazywał że w razie wypadku zawiadomić – Jerzego Janasa w  Brześciu n/Bugiem ul. 9 lutego nr 71. Znał zatem wtedy miejsce pobytu syna (wskazywał że chciałby go zabrać ze sobą).
Niestety bardzo długa rozłąka (kilkanaście lat), różnice kulturowe i charakterologiczne doprowadziły do konfliktu Antoniego z dorosłym już synem.
Jerzy Adam Janas powrócił do Polski i zerwał z ojcem kontakt i resztą rodziny. Tak więc nie doszło do połączenia się rodziny

Jerzy Adam Janas

Anglia 1956

                                                                              Anglia 1956


 Jerzy Adam Janas z pierwszą żoną Bronisławą Janas z domu Moroz i jego dzieci od lewej córka Jolanta Janas i syn Adam Janas
Antoni w listach do rodziny chwalił się swoimi nowymi nabytkami; na zdjęciu zakupiony w 1957 samochód trójkołowy. 


W latach 60-tych zakupił już bardziej reprezentacyjny samochód, którym jak napisał na odwrocie fotografii dojeżdżał do pracy.


Antoni Janas utrzymywał kontakt listowny z rodzina w Polsce, przesyłał fotografie. W 1968 roku (jeszcze przed śmiercią brata Józefa w 1975) odwiedził Polskę wraz z żoną.
Antoni Janas w latach 80-tych mieszkał w małym miasteczku  Hitchin przy Old Hale Way 24, położonej ok. 50 km  na północ od Londynu w domu szeregowym z ogrodem. Na emigracji żył bardzo skromnie.
Z dotychczas ustalonej wiedzy wiemy że w latach 60-tych pracował  w szpitalu (może sanatorium) jako palacz i jako dozorca. Swoją drugą żonę poznał w Anglii. Żyli samotnie, wśród innych Polaków.




Siostrzeniec Antoniego - Marian Wieczorek odwiedził ich w roku 1981 kiedy przebywał w Anglii. „Byłem u nich  tylko kilka godzin. Byli bardzo serdeczni, wujek miał starego Mini Morisa, którym jeszcze jeździł. Z tego pobytu zostało mi tylko to zdjęcie. Kiedy zmarł nie mam informacji”.

Antoni zmarł 22 listopada 1984 r. w szpitalu w mieście Stevenage (w hrabstwie Hertfordshire -Anglia). Rodzina w Polsce nie została powiadomiona.

Brak znajomości języka angielskiego i proza życia codziennego sprawiły że dopiero w lipcu 2009 autor niniejszego opracowania ustalił datę śmierci Antoniego dzięki pomocy brytyjskiego Czerwonego Krzyża.

Nagrobek Antoniego Janasa i jego drugiej żony Karoliny.
Lokalizacja nagrobka- Hitchin, North Hertfordshire District,  Hertfordshire England

   Materiały źródłowe

Zeszyt Ewidencyjny Antoniego Janasa (9)










Spisałem w 2009 roku

Losy jego jedynego syna pod adresem

5 maja 2020

Leon Nalepa - Moje wspomnienia z tajnego nauczania


(Leon Nalepa trzeci od prawej w dolnym rzędzie)
zakończenie roku szkolnego Kuźnicy Grabowskiej - 1972)

Poniżej prezentuje wspomnienia śp. Leona Nalepy (1896-1985), wieloletniego kierownika szkoły w Kraszewicach a także nauczyciela szkoły w Kuźnicy Grabowskiej. Przedstawiam czytelnikowi tekst w całości z oryginalnym tytułem autora (opr. Jerzy Krzywaźnia).     

I.      Dwie wojny światowe i dwa okresy tajnego nauczania.
Cofając się myślą wstecz, widzę jak na ekranie obrazy z mego życia, z odległej już w czasie przeszłości. Wśród tych okresów są takie, które szczególnie wybijają się na pierwsze miejsca w tłumu wspomnień. Jeśli chodzi o życie nauczyciela, a tym więcej takiego, który patrzy w przeszłość z perspektywy przeszło półwiekowej pracy, retrospekcja jest o tyle interesująca i pożyteczna, że staje się przyczynkiem do dziejów oświaty polskiej, że ukazuje, w jakich warunkach przyszło pracować nauczycielem mego pokolenia ; pracować tak, by godnie spełniać zaszczytne zadania ich zawodu.
    Do charakterystycznych moich wspomnień, które zawsze mnie wzruszają, należą okresy tajnego nauczania w chwilach przełomowych dla naszego bytu narodowego i państwowego.
    Jestem nauczycielem, który sam początki wiedzy pobierał w tajnej szkółce pod zaborem rosyjskim, bowiem w mojej rodzinnej wiosce nie było oficjalnej szkoły. A potem przyszło mi dwukrotnie organizować tajne nauczanie: w okresie pierwszej wojny światowej w latach 1914-1917 oraz podczas okupacji hitlerowskiej.  
             
 II. Rozmowa z książką
    Oczywiście-w okresie pierwszej wojny światowej nie byłem jeszcze nauczycielem; byłem uczniem, któremu przerwano naukę. Po wybuchu wojny żyłem przy rodzicach, z którymi pracowałem w zapadłej wsi. Jesienią 1914 roku mieszkańcy rodzinnych Przywór wówczas powiat wieluński - zwrócili się do mnie z propozycją, abym uczył czytać i pisać ich dzieci. Z oferty niniejszej skorzystałem z tym większą ochotą, że miałem już po za sobą próby nauczania: jako uczeń szkoły elementarnej w Czastarach często musiałem zastępować nauczyciela, któremu nieraz zdarzało się chodzenie na polowania lub handlowania sągami drewna opałowego. Mające więc już takie doświadczenie „pedagogiczne’’, chętnie rozpocząłem nauczanie kilkorga dzieci przy dwóch większych stołach w chłopskiej izbie. Jednak dzieci tych stale przybywało i w końcu doszło do trzydziestki: trzeba było pomyśleć o urządzeniu izby lekcyjnej. Rodzice dali mi do dyspozycji jedno pomieszczenie i deski z grubej topoli, a mój starszy brat pomógł wykonać prowizoryczne ławki i izba lekcyjna była gotowa. Uczyłem od rana do wieczora-z przerwą obiadową. Pewnego razu podczas takiej przerwy udałem się do kuźni sąsiada. Stamtąd ujrzałem, jak w podwórze rodziców wjeżdża na tęgich koniach dwóch niemieckich żandarmów. Wyszła do nich mój najstarsza siostra, która wyjeżdżała na sezonowe roboty do Niemiec, dzięki czemu rozumiała pytania owych żandarmów, którzy nie schodząc z koni, pytali, czy tu jest szkoła i gdzie jest nauczyciel. Otrzymali kłamliwą lecz sprytną odpowiedź, więc machnęli ręką i odjechali, a ja uczyłem dalej.
W parę tygodni później z sąsiedniej wioski Nalepa przybyła do mnie delegacja dorosłej młodzieży z prośbą, aby ich również uczyć. W ciągu dnia uczyłem dzieci w  Przyworach, zaś wieczorami młodzież w Nalepie, gdzie zawsze raczono mnie kolacją. Pracowałem przynajmniej dziesięć godzin dziennie i bardzo późno wracałem. W roku 1917 Rada Regencyjna przejęła szkolnictwo w swe ręce zaczęto otwierać szkoły i przyjmować nauczycieli, ale tylko takich, którzy mieli cztery klasy gimnazjum, a ja takiego wykształcenia nie miałem. Chcąc za wszelką cenę zostać nauczycielem, przerwałem nauczanie innych, a zacząłem sam uczyć się, korzystając z korepetycji prof. Rogoziańskiego, który mieszkał w Mieleszynie. Był on nauczycielem Gimnazjum Realnego w Wieluniu i uczył matematyki. Jego siostra uczyła mnie języka polskiego, francuskiego i niemieckiego. W ten sposób opanowałem materiał programowy klasy czwartej. Uzyskałem wymagane wykształcenie, otrzymałem posadę nauczyciela w 1919 roku.
 Z pierwszego, nielegalnego okresu nauczania zapisałem wspomnienie, które zaliczam do najprzyjemniejszych w życiu; pracując już na etacie nauczycielskim, na krańcu powiatu wieluńskiego w Kraszewicach, odwiedzałem niekiedy rodzinną wioskę. Pewnego razu w czasie takich odwiedzin zgłosił się do mnie sąsiad, Franek O., młodszy ode mnie o cztery lata uściskawszy i ucałowawszy dawnego swego nauczyciela, dziękował za naukę twierdząc, że nawet został podoficerem, a obecnie objąwszy po rodzicach gospodarstwo, nigdy nie rozstaje się z książką, z którą-jak mówił-„nauczałem go rozmawiać”. Franek O. był wzorowym rolnikiem i aktywnym działaczem kółka rolniczego, dążąc uparcie do przeobrażenia wsi polskiej.
Oczywiście nie sposób pisać o losach wszystkich moich uczniów tajnej szkoły z okresu z pierwszej wojny światowej. Wiem, że po odzyskaniu niepodległości większość z nich wyemigrowała z rodzinnej wsi, chwytające się różnych, dostępnych dla nich zawodów. Czasem spotykałem się z nimi; trudno było ich poznać, sami się więc przypominali ... Serdeczny uścisk dłoni, wspomnienia wspólnej, rzetelnej pracy, choć wykonywanej przeze mnie na zasadzie intuicji pedagogiczno-metodycznej. I to była najwyższa nagroda za włożony trud.
III. Parawan z jedwabników
W okresie między wojennym, a właściwie od 1921 roku do wybuchu II wojny światowej byłem kierownikiem siedmioklasowej szkoły powszechnej w Kraszewicach. Tutaj pracowałem w bardzo ciężkich warunkach, gdyż sale szkolne mieściły się czterech różnych punktach rozrzuconych po wsi. Rozpocząłem budowlę szkoły. Zaczęło się od wypalania cegły w piecach polowych. Właśnie w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku podpalono je...
Wybuch wojny, panika, ucieczka przed najeźdźcą.
            Uciekaliśmy z synem Kazimierzem pod Warszawę; reszta rodziny ukrywała się w leśnej osadzie pod Sieradzem. Trzeba było wracać.
Po powrocie z ucieczki-pod koniec września-na ścianach domów ukazały się ogłoszenia, którymi okupant wzywał wszystkich, aby wracali na dawniej zajmowane stanowiska. Polecano również otwierać szkoły i uczyć dzieci-
z wykluczeniem historii i geografii. A więc rozpoczęła się nauka. Zamiast siedmiu-zgłosiło się-tylko trzech nauczycieli. Po kilku dniach pierwsza wizytacja: trzech żandarmów i tłumaczy. Sprawdzili czystość dzieci. Zapytali, czy mam kogoś z rodziny w Reichu. Poszli. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale po kilku tygodniach szkołę rozwiązano, a w parę dni później przybył do mnie komendant żandarmerii z tłumaczem i zastrzegł, abym nie ważył się uczyć dzieci, gdyż za to grozi obóz karny.
W następnym roku znów uruchomiono szkołę w Kraszewicach, ale nauczanie w niej powierzono nauczycielowi R.Z., który przed wojną ożenił się z córką miejscowego Niemca, a następnie podpisał Volkslistę. Dla jego rodziny musiałem opuścić zajmowane dotąd służbowe mieszkanie. Po paru tygodniach szkołę znów rozwiązano, gdyż Greiser  wydał zarządzenie, aby dzieci polskich w ogóle nie uczono. Nauczyciela Volksdeutscha przeniesiono do miejscowości, gdzie były dzieci pochodzenia niemieckiego. Mnie z rodziną pozwolono wrócić do budynku szkolnego, a to dzięki temu, że przed wojną na działce szkolnej posadziłem kilka set drzewek morwy, co dała mi możność sezonowego prowadzenia hodowli jedwabników. Prócz tego zajmowałem się pszczelarstwem i ogrodnictwem. I właśnie hodowla jedwabników stała się podstawą tego, że unikałem wysiedlenia lub wywiezienia do obozu koncentracyjnego, ze pozostałem w swoim środowisku.
Nastąpiły masowe wysiedlenia kraszewickich rodzin rolniczych. Na ich ojcowiznach osiedlano Niemców z Besarabii. Drobnych rolników zostawiano na miejscu, ale panował wśród nich ustawiczny lęk i niepewność jutra. W rozmowach z nimi zauważyłem niebywały dotąd patriotyzm; wszyscy żyli wielką żądzą jakichś pocieszających.
       I tak zaczęło się tajne nasłuchiwania polskojęzycznych audycji z Zachodu i wymiana podziemnej prasy, co stało się podstawą wiarygodnych informacji politycznych. Znałem osobiście trzech miejscowych Volksdeutschów, którzy w wielkiej tajemnicy przekazywali mi wiadomości o planach okupanta względem miejscowej ludności, a ja z kolei dawałem-komu trzeba-ostrzeżenia.
Największą dla mnie przykrością był widok polskich dzieci pozbawionych nauki. Dlatego też w rozmowach z rodzicami zachęcałem do uczenia swych synów i córek. Ponieważ udało mi się uchronić od zagłady bibliotekę szkolna i własną, wypożyczałem dyskretnie książki niektórym dzieciom. Kiedy nakłaniałem rodziców do nauczenia swych dzieci, niektórzy prosili mnie o podjęcie się takiego zdania. Wówczas zobowiązywałem ich do ścisłej tajemnicy i umawiałem się, gdzie i kiedy prowadzone będzie tajne nauczanie. Nauka odbywała się albo w rodzicielskich domach, albo też dzieci zgłaszały się do mojego mieszkania. Jeżeli przychodziłem do uczniów, umawiałem się z góry, jaki będzie fikcyjny cel mego przybycia-na wypadek, gdyby mnie tam zastali żandarmi.
      Tak wyglądało indywidualnie nauczanie w terenie. Niezależnie od tego codziennie przychodziły do mojego mieszkania po dwie grupki złożone z kilkorga dzieci - ze starannie ukrytymi podręcznikami , w czym zakazywały one duże pomysłowości i sprytu.
Jeżeli to były dzieci młodsze, umawiałem się z nimi, że gdyby ukazali się żandarmi, natychmiast miały w umówionym miejscu ukryć zeszyty i książki , a natychmiast zająć się wraz z moją córeczką zabawkami, które zawsze były przygotowane. Natomiast grupy starszych dzieci były poinstruowane , że w razie ukazania się wroga liśćmi morwy karmić żarłoczne gąsienice jedwabników. Stała się więc hodowla jedwabników niejako parawanem tajemnej szkółki, a szyld „SETDENRAUPENZUCHT” usprawiedliwiał obecność pomagających w niej dzieci.
Podczas nauczania w domach rodzicielskich musiałem strzec się przed niemieckim listonoszem, który bacznie mnie obserwował, dlatego zmieniłem często godziny mych spotkań z uczniami, aby uniknąć ewentualnego przyłapania mnie na nauczeniu.
      Wśród rodziców, których dzieci korzystały z tajnego nauczania, znalazło się również dwóch Volksdeutschów. Z początku odnosiłem się do nich z dużą rezerwą i obawą, ale gdy zapewnili, że Volkslistę podpisali li tylko dla ratowania swych sklepów przed zabraniem przez Niemców, a córki swe chcą wychować na Polki, zgodziłem się. Jeden z nich płacił mi aż 80 marek miesięcznie, argumentując dość wysokie wynagrodzenie tym, że ja znajduję się z rodziną w ciężkich warunkach materialnych, a jemu powodzi się dobrze, więc może mi pomóc. Było to dla mnie nieco upokarzające, ale utrzymywanie sześcioosobowej rodziny też było ważne. Po rocznej nauce jeden z tych pseudo - Niemców, który za cenę sklepu wyrzekł się narodowości polskiej, zgłosił się do mnie i oświadczył, że córki na lekcje już przysyłać nie może, gdyż komendant żandarmerii dowiedział się, że niemiecki obywatel posyła córkę na naukę do polskiego nauczyciela i kategorycznie zabronił mu tego.
     Faktem zdemaskowania mnie przez wroga byłem przerażony i liczyłem się z najgorszymi konsekwencjami. Jednak ojciec mej byłej uczennicy zapewnił mnie, że komendant dowiedział się tylko o nauczaniu jego córki. A ponieważ obaj oni żyją w przyjaźni, nic nie może mi grozić. W każdym razie zdwoiłem środki ostrożności. Kiedyś w moim mieszkaniu odbywała się nauka strasznej grupy. Nagle przed domem stanęła bryczka, a z niej wyszli żandarmi w towarzystwie komisarza gminy. Było to w okresie hodowli jedwabników. –Dzieci, do jedwabników! – rzuciłem hasło: uczniowie natychmiast zaczęli obrywać z naciętych gałęzi liście i rzucać je gąsienicom, ja zaś szybko usunąłem szkolne przybory z dużego stołu. Żandarmi przybyli właśnie obejrzeć jedwabniki. Podobało im się, że w tej pracy pomagają im dzieci. Obejrzeli i pojechali, a ja wróciłem z uczniami do przerwanej lekcji. Moi okupacyjni absolwenci wyrośli wkrótce po wyzwoleniu na świetnych lekarzy, inżynierów, oficerów......
Wielu z nich okazuje mi do dziś swą wdzięczną pamięć.
      21 stycznia 1945 roku na rynek w Kraszewicach wjechały dwa radzieckie czołgi  -wyzwolenie. Od pierwszego dnia wolności byłem czynny społecznie. To ja mianowałem pierwszego komendanta tymczasowej, ochotniczej milicji obywatelskiej  i pełniłem obowiązki przewodniczącego gminnej rady. Wkrótce udało mi się uruchomić oficjalną szkołę dla wszystkich dzieci. Było to trudne zadanie : brakowało kwalifikowanych nauczycieli, a po Niemcach została tylko jedna umeblowana izba lekcyjna. Jednak przy gorliwej pomocy rodziców udało się pokonać wszystkie trudności i wszystkie dzieci przystąpiły do nauki z nadzwyczajnym zapałem.
      Analizując i porównując tajne nauczanie w dwóch okresach: podczas I wojny światowej i w czasie okupacji, stwierdzić obiektywnie muszę, że pierwsze nauczanie w zapadłej wsi, gdzie nigdy jeszcze nie było szkoły, gdzie niepodzielnie panował analfabetyzm, dało większe efekty: nauka odbywało się masowo i bez specjalnych przeszkód ze strony zaborcy, a ja – chociaż nie miałem wtedy jeszcze pedagogicznego przygotowania, nauczyłem wielu Franków ‘’rozmawiania z książką”.
W czasie drugiej wojny światowej byłem już wykwalifikowanym i doświadczonym nauczycielem z przeszło dwudziestoletnią praktyką. Jednak warunki, w jakich się żyło i pracowało, nie mogły dać satysfakcji.
     Jednak sam fakt, że uczyłem kilkadziesięcioro dzieci, że zachęcałem wielokrotnie do samodzielnej nauki i upowszechniałem czytelnictwo polskiej książki, że byłem informatorem i doradcą miejscowego społeczeństwa oraz moja uprzednia praca kierownika szkoły w dwudziestoleciu – dały mi wielki zaufania na progu Polski Ludowej, kiedy to wybrano mnie na pierwszego przewodniczącego gminnej rady narodowej. Wszystko to świadczy o tym, że okres niewoli hitlerowskiej jako polski nauczyciel spędziłem pożytecznie i godnie. Swego zawodu nigdy nie zdradziłem i byłem mu wierny przez ponad pół wieku, zaś mój starszy syn i najstarszy wnuk są też nauczycielami.
                                                                                                                    Leon Nalepa




4 maja 2020

Żydowski Obóz Pracy (Getto Żydowskie w Kraszewicach)


Tragiczny opis wydarzeń dotyczących powstania i likwidacji getta żydowskiego w Kraszewicach autorstwa  Leona Nalepę (1896-1985), wieloletniego kierownika szkoły w Kraszewicach a także nauczyciela szkoły w Kuźnicy Grabowskiej. 

Prezentuje tekst w całości z oryginalnym tytułem autora (opr. Jerzy Krzywaźnia)

W roku 1979 (z okazji 35-leci PRL) ukazała się praca zbiorowa p.t. „Zbrodnie hitlerowskie na terenie Ziemi Zaliskiej”, którą przeczytałem z dużym zainteresowaniem i stwierdziłem, że brakuje tam choćby wzmianki o getcie żydowskim w Kraszewicach. Widocznie autorzy nie słyszeli o nim. Ponieważ byłem naocznym świadkiem tej zbrodniczej działalności hitlerowskiej, przeto czuję zobowiązanie do odtworzenia tego faktu, co niniejszym czynię.
            Wieś Kraszewice położona jest nad rzeką Łużycą oraz Strugą Kraszewicką. Ciągnie się na przestrzeni 4 km., od Kuźnicy Grabowskiej do Mącznik i Ostrowa Kaliskiego. Składa się z 7 części. Podkuźnica Piaski, Jajaki, Podrenta, Podlas, Podborowie i Kraszewice Poduchowne. Pod koniec okresu międzywojennego w Kraszewicach Żyło ponad 2000 mieszkańców. Wśród tej liczby było 17 rodzin żydowskich (około 100 osób), które ulokowały się w Kraszewicach Poduchownych. Mieli swojego podrabina, który spełniał ich duchowne potrzeby.
Przypuszczać należy, że osiedlili się oni tutaj ze względu na to, że Kraszewice położone są z dala od miast. Co miesiąc odbywały się tu duże jarmarki. Przyjeżdżali na nią kupcy z Wieruszowa, Lututowa, Błaszek i Grabowa. Wśród przyjezdnych kupców przeważali Żydzi. Głównym zajęciem rodzin żydowskim w Kraszewicach był handel i drobne rzemiosło. Niektórzy mieli własne działki ziemi, które dość starannie uprawiali; założyli 3 sklepy spożywcze, jeden bławatny oraz skórzany. Ogólnie biorąc była to biedota.
Do szkoły miejscowej co rocznie uczęszczało 10-15 dzieci żydowskich. Z dziećmi tymi, jako kierownik szkoły, miałem pewne kłopoty, gdyż dzieci narodowości polskiej prześladowały je, a tym samym nie chciały z nimi się bawić, skutkiem czego czuły się obco, bo były traktowane jak intruzi. Wobec tego wraz z gronem nauczycielskim postarałem się o to, aby znieść wśród dzieci tę różnicę. Dziewczynki lepiej umiały się zasymilować niż chłopcy. Z czasem nie prześladowano już „parchów” (bo i tak je nazywano) i razem zgodnie bawiono się w czasie przerw. Rodzice dawniej prześladowanych dzieci widocznie cenili nasze wysiłki wychowawcze, gdyż do nauczycieli odnosili się bardzo uprzejmie i życzliwie.
             Przed rozpoczęciem się II wojny światowej można było zauważyć, że Żydzi nerwowo i niespokojnie szwargotali między sobą. Widocznie słyszeli już o tym, jak Hitler prześladuje ich w swoim kraju. Z chwilą wybuchu wojny szybko zlikwidowali swoje sklepy, oddając na przechowanie posiadane mienie zaufanym, polskim sąsiadom. Po opanowaniu przez hitlerowców całej Polski dla żydów również kraszewickich rozpoczęła się gehenna. Najpierw otrzymali zarządzenie, aby wszyscy mężni zgłosili się z odpowiednimi narzędziami do pracy. Nie wolno im było przychodzić w długich chałatach ani czarnych jarmułkach. Na głowach musieli mieć tylko czarne kapelusze, a ponieważ takich w domu nie posiadali, więc biegali po całej wsi i takowe wykupywali, często po wysokich cenach. Po paru dniach otrzymywali nakaz zakładania do tych czarnych kapeluszy białe, gęsie pióra. Gdy żandarmi przyjechali sprawdzić czy wszyscy są odpowiednio ubrani, zaczęli głośno rechotać na widok cudacznych robotników.
            Żydzi chociaż rzadko kiedy pracowali fizycznie, teraz wykazywali duże zdolności. Przede wszystkim naprawiali drogi, zakładali przy ulicach krawężniki itd. Do tych prac mieli oddany do dyspozycji wóz konny (oczywiście bez koni). Na wozie siedział dozorca z batem w ręku i przynaglał ciągnących i popychających ze wszystkich stron pojazd. Żony tych niewolników musiały czynić różne posługi w urzędach i domach niemieckich, niezależni od tego ubiegały się o pożywienie dla siebie, swoich dzieci i ciężko pracujących mężów. 
Po kilku tygodniach żandarmi zabrali Żydom z ich mieszkań pościel i wszystkie wartościowsze przedmioty.


 Zorganizowano ,,getto’’ Zrobiono to w bardzo dużej plebani, z której proboszcz już był wywieziony do Dachau, a kościół (największy w całej okolicy) zamkniętych. W najobszerniejszych pokojach plebani z desek przybitych na sztorc do podłogi zrobiono przegrody, w które nałożono słomy do spania. W tak urządzonych koszarach ulokowano wszystkich Żydów. Wyznaczono kierownika (coś w rodzaju sołtysa), który był odpowiedzialny za ład i porządek, a przede wszystkim za stan ilościowy powierzonych mu ludzi.
Mieszkańcy wsi przychodzili nieszczęśliwym z pomocą przez dostarczanie żywności. Żydzi mieli pieniądze i płacili, ale byli tacy ludzie, którzy udzielali chleba bezpłatnie.
Pewnego dnia zajechało przed plebanię parę ciężarowych, krytych samochodów, w których znajdowali się Żydzi- prawdopodobnie z Działoszyna i Lututowa. Wszystkich wpędzono na plebanię i połączono z miejscowymi Żydami. Następnie polecono zostawić  na miejscu swoje paczki i ustawić się w szeregu na dworze.
      Aby móc lepiej to wszystko obserwować, wszedłem na strych budynku szkolnego, skąd przez okno z odległości 50 m. widziałem dokładnie cały przebieg tej okropnej operacji.
       Kiedy już wszyscy byli ustawieni, otwarły się drzwi kościoła i na komendę uzbrojonych żandarmów orszak ruszył w tym kierunku. Na twarzach konwojowanych malowało się przerażenie. Jedna z kobiet zaczęła strasznie krzyczeć. Podskoczył do niej żandarm. Kilka uderzeń nahajem po plecach. Zapanowała grobowa cisza. Po twarzach niektórych kobiet płynęły łzy. Wszyscy weszli do kościoła. Drzwi zamknięto. Postawiono przy nich straż. Była godzina wieczorna.
Mimo swej skrupulatności w tej nieludzkiej operacji żandarmi nie zauważyli, że oprócz wielkich drzwi kościelnych i jednych bocznych, przy których postawili straż, były jeszcze do zakrystii. Drzwi te były zamknięte tylko od wewnątrz dużym hakiem.
Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, jeńcy cichaczem otworzyli sobie drzwi z haka i wszyscy młodsi mężczyźni uciekli. Po upływie niespełna godziny wszczął się gwałtowny alarm. Żandarmi z psami i niemieccy osadnicy tzw. ’’szwarcmerzy ’’ biegali, szukali, świecili na drzewa - nikogo nie znaleźli. Szukali rano na drugi dzień- na próżno.
Hitlerowcy ogłosili, że o ile uciekinierzy nie zgłoszą się w tym samym dniu najpóźniej do godziny dwunastej, wówczas wszyscy ludzie, którzy pozostali w kościele, będą rozstrzelani. Groźba poskutkowała. Wrócili. Widocznie tak nakazywała ich solidarność.
Po południu przed kościół zajechało kilka ciężarówek nakrytych plandekami. Getto w Kraszewicach  miało być zlikwidowane. Przed bramę cmentarza kościelnego podjeżdżały samochody. Z kościoła w asyście prężących się żandarmów snuły się zgnębione postacie ludzkie w kierunku wozów, na które trzeba było z trudem wdrapywać się, gdyż klapa tylna nie została opuszczona. Obok stało dwóch drabów z nahajami w rękach: kto nie mógł od razu wejść- spadały na niego okropne ciosy. Gorzej było z kobietami. Przy tej operacji znalazł się również komisarz gminy nazwiskiem Weber, który miał opinię dobrego człowieka. On chwytał kobiety i dzieci za ręce i pomagał im wgramolić się na samochód:, w ten sposób oszczędzał ofiarom ciężkich ciosów.
        W trakcie kiedy odbywało się to ładowanie ludzi do ciężarówek, od strony młyna dwóch żandarmów prowadziło białego od mąki Lipszyca, okładając go nahajami. Żyd ten był zatrudniony u Niemca w młynie. Mniemał widocznie, że skoro pracuje u Niemca, który był jednocześnie sołtysem wsi, - ominie go los rodaków. Pomylił się. Gdy wchodził do wozu, jeszcze spadały mu na plecy razy, od których tumany kurzu unosiły się w powietrzu. Oprawcy zarechotali śmiechem...
        Samochody wypełnione bardzo szczelnie ludzkimi istotami odjechały. W parę minut po odejściu transportu na plebani rozległy się dwa strzały. Wszyscy byli ciekawi, co one miały znaczyć. Okazało się później, że zostały zastrzelone dwie żydowskie dziewczyny, które ukryły się pod sceną w sali widowiskowej. Żandarmi je znaleźli, wyprowadzili na podwórze i natychmiast zabili.

(Jerzy Krzywaźnia - opracowanie komputerowe  na podstawie maszynopisu zachowanego w bibliotece szkolnej)
Fotografie ( widok współczesny) - Magdalena Jeziorna

2 maja 2020

Dzieje naszego pradziadka – Wacława Wróbla w czasie II wojny światowej




p. Wacław Wróbel z prawnukami: Alicją, Kasią i Tomkiem 

W czasie II wojny światowej rodzina Wróblów wraz z innymi rodzinami z Klonu, została  wywieziona do pobliskiego miasta Grabowa. Ojciec Stanisław został wysłany do Niemiec na roboty. Pozostali członkowie rodziny: matka, 2 synów: Wacław i Jan i córka wrócili do rodzinnej wioski.

 
Wacław Wróbel podczas pracy przed wojną

 W roku 1942 Wacław Wróbel na skutek aresztowań i wywozów na przymusowe roboty do Niemiec wyjechał z Klonu i rozpoczął pracę w cegielni koło Namysłowa. Jego brata Jana Niemcy zastrzelili podczas ucieczki. W cegielni Wacław Wróbel pracował ok. 2 lat. 20 lipca 1944 r. wraz ze wszystkimi pracownikami cegielni zostaje aresztowany pod zarzutem przynależności do tajnej organizacji konspiracyjnej. 94 osoby zawieziono do Wrocławia na przesłuchanie. Tam przebywali 7 dni. W tym czasie bito ich i wymuszano zeznania. Przesłuchiwali w piwnicach, badanie, bicie, dwóch  trzymało za nogi, za ręce, a trzeci bił.  
     Dnia 27 lipca zesłany został do obozu koncentracyjnego w Gross Rosen ( teren Niemiec). Obecnie Rogoźnica koło Strzegomia. Wieźli nas pociągiem towarowym. Bombardowanie. Niemcy wypędzili nas na bocznicę. Staliśmy i chcieliśmy, aby jakaś bomba spadła na pociąg. Byliśmy głodni. Najgorzej było z wodą. 

W obozie Gross Rosen oznaczono go numerem 7346 i uznano więźniem politycznym. Tam pracował w kamieniołomach. Schodziliśmy 186 stopni w dół, braliśmy kamień i na górę, i tak w kółko.
      Dnia 31 października 1944 r. zostaje przeniesiony do obozu koncentracyjnego o specjalnie ciężkich warunkach w Mauthausen-Gusen (teren Austrii). Obóz ten to miejsce zagłady więźniów chorych, inwalidów i zbrodniczych eksperymentów medycznych. Obóz zajmował dość duży obszar, ogrodzony drutem kolczastym. Na tym terenie znajdowało się kilka podobozów. W zależności od przydatności do pracy klasyfikowano ludzi na kilka kategorii. Najsłabsi umieszczani byli w bloku śmierci pod numerem 20. Silniejszych więźniów przeznaczono do pracy w  pobliskiej fabryce samolotów myśliwskich. Fabryka wykuta była w skale, na której rosły drzewa. Żadne bombardowanie nie było w stanie jej zniszczyć. Tam Wacław Wróbel otrzymuje numer 109505, trafia do bloku 11 i zostaje zakwalifikowany jako przydatny do pracy. Pierwszy dzień przyglądali się robocie innych więźniów. Następnego dnia sami przystąpili do pracy. Niezależnie jaki mieli zawód musieli radzić sobie z tą pracą, bo inaczej groziła śmierć. Albo jesteś ślusarzem, albo zabijają.              Czterech pracowało przy jednym skrzydle, Władek spawał, inny nitował, jeszcze inny wiercił, ja zakładałem blachę. Mimo, że praca nadzorowana była przez wartowników, więźniowie dopuszczali się sabotażu. Swoją pracę wykonywali niedokładnie i niszczyli materiał. Samolot wystartował i spadł. Do pracy prowadzeni byli przez kapo.
W obozie przebywali więźniowie różnych narodowości. Najmniej odporni na ciężkie warunki byli Francuzi i Włosi. Byli słabi zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Najsilniejsi to Polacy i Rosjanie.
Z przeżyć obozowych najboleśniej Wacław Wróbel wspomina panujący głód i nieludzkie znęcanie się esesmanów i kapów. Niektórzy więźniowie z głodu skubali trawę. Dzienne wyżywienie to kawałek chleba, a od czasu do czasu  kilka ziemniaków. Ci, którzy pracowali dostawali dodatkowo trochę zupy z buraków cukrowych. Suszone buraki wsypywali do garnka, było to bardzo słodkie. Wszyscy wyglądali jakby ważyli 30 kg, a żołądki mieliśmy małe jak pięści. Po zjedzeniu zupy żołądki bolały. Koło bloku 11 była kuchnia. W nocy samochodami przywozili chleb. Ja i Władek kradliśmy chleb z samochodu. Kiedy auto zatrzymało się przed kuchnią jeden z nas wskakiwał na samochód i rzucał bochenek drugiemu. Kiedy by nas złapali to by rozstrzelili. I tak śmierć i tak.  
Wacław Wróbel mieszkał w jednym bloku wraz z 14 innymi więźniami. Łóżka były drewniane, piętrowe.  Obowiązywało ubranie obozowe- pasiaki. Pod spód zakładano to co kto miał. Bardzo często były to kradzione rzeczy. Aby przetrwać więźniowie okradali siebie nawzajem. Najczęstszym łupem były buty. Kto ich nie miał szedł na boso nawet po śniegu. Wszystkie buty były zniszczone, stare i podarte. Szedłeś w butach, ale podeszwy nie było.
W roku 1944 numeru więźnia już nie wypalano na skórze, lecz tylko nadawano. Codziennie rano był apel i liczono wszystkich więźniów. Każdy musiał podać swój numer obozowy. Ucieczek zbyt wiele nie było. Ci którzy próbowali zostali schwytani i rozstrzelani. Pod koniec wojny w fabryce już nikt nie pracował. Więźniowie chodzili do pobliskiego miasta i pracowali przy budowie barykad.
       


 5 maja 1945 r. Amerykanie oswobodzili więźniów z obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Do samego końca w wieżyczkach wartowniczych siedzieli niemieccy strażnicy. Po oswobodzeniu nikt się ludźmi nie interesował. Każdy musiał sobie sam radzić. Więźniowie myśleli przede wszystkim o jedzeniu. Na bardzo rozległym terenie palono ogniska, w których pieczono ziemniaki. Wielu wtedy umarło, zjadłszy zbyt dużą ilość niedopieczonych ziemniaków. Wacław Wróbel udał się do najbliższego miasta, gdzie przebywał jakiś czas. Jego znajomi z obozu wyjechali do Ameryki, on jednak po 2 latach tułaczki wrócił do żony i syna.   
Wacław Wróbel z żoną Walentyną

Pradziadek  Wacław z kolegą - Rychowskim z obozu koncentracyjnego  w Mauthausen-Gusen 
 Katarzyna i Tomasz Wróbel
                                                                                                                                         3 ‎kwietnia ‎2008