- Getto
w Kraszewicach we wspomnieniach kierownika szkoły w Kraszewicach Pana Leona Nalepy
Wieś Kraszewice położona jest nad rzeką Łużycą
oraz Strugą Kraszewicką. Ciągnie się na przestrzeni 4 km, od Kuźnicy
Grabowskiej do Mącznik i Ostrowa Wlkp. Składa się z 7 części: Podkuźnica,
Piaski, Jajaki, Podrenta, Podlas, Podborowie i Kraszewice Poduchowe. Pod koniec
okresu międzywojennego w Kraszewicach żyło ponad 2000 mieszkańców. Wśród tej liczby było 17 rodzin żydowskich
(około 100 osób), które ulokowały się w Kraszewicach Poduchownych. Mieli swojego
podrabina, który spełniał ich duchowne potrzeby.
Na tablicy pamiątkowej w Kraszewicach znajdują się
również osoby pochodzenia żydowskiego -
Herszlik Szmulewicz , krawiec
Przypuszczać należy, że osiedlili się oni tutaj ze względu na to, że
Kraszewice położone są z dala od miast. Co miesiąc odbywały się tu duże
jarmarki. Przyjeżdżali na nie kupcy z Wieruszowa, Lututowa, Błaszek i Grabowa.
Wśród przyjezdnych kupców przeważali Żydzi. Głównym zajęciem rodzin żydowskich
w Kraszewicach był handel i drobne rzemiosło. Żydzi założyli: trzy sklepy
spożywcze, jeden bławatny oraz skórzany. Niektórzy mieli własne działki ziemi,
które dość starannie uprawiali, ale ogólnie rzecz biorąc była to biedota. Do
szkoły miejscowej corocznie uczęszczało 10-15 dzieci żydowskich. Jak wspomina
nauczyciel Leon Nalepa z dziećmi tymi, jako kierownik szkoły, miał pewne
kłopoty, gdyż dzieci narodowości polskiej prześladowały je, a tym samym nie
chciały się z nimi bawić, skutkiem czego czuły się obco, bo były traktowane jak
intruzi. Zarówno kierownik szkoły, jak i grono nauczycielskie postarali się o
to, aby znieść wśród dzieci tę różnicę. Dziewczynki lepiej umiały się
zasymilować niż chłopcy. Z czasem nie prześladowano już "parchów" (bo
i tak je nazywano) i razem zgodnie bawiono się w czasie przerw. Rodzice dawniej
prześladowanych dzieci wyraźnie cenili wysiłki grona nauczycielskiego i pana
Nalepy, gdyż do nauczycieli odnosili się bardzo przyjemnie i życzliwie.
Przed rozpoczęciem II
wojny światowej można było zauważyć, że Żydzi nerwowo i niespokojnie
szwargotali między sobą. Widocznie słyszeli już o tym, jak Hitler prześladuje
ich w swoim kraju. Z chwilą wybuchu wojny szybko zlikwidowali swoje sklepy,
oddając je na przechowanie posiadane mienie zaufanym, polskim sąsiadom. Po
opanowaniu przez hitlerowców całej Polski Żydów, również kraszewickich,
rozpoczęła się gehenna. Najpierw otrzymali zarządzenie, aby wszyscy mężczyźni
zgłosili się z odpowiednimi narzędziami do pracy. Nie wolno im było przychodzić
w długich szałatach, ani czarnych jarmułkach. Na głowach musieli mieć
czarne kapelusze, a ponieważ takich w
domu nie posiadali, więc szukali po całej wsi i wykupowali, często po wysokich
cenach. Po paru dniach otrzymywali nakaz zakładania do tych czarnych kapeluszy
białe, gęsie pióra. Żandarmi, którzy przyjechali sprawdzić, czy wszyscy są
odpowiednio ubrani, głośno śmiali się z widoku cudacznych robotników.
Żydzi, chociaż rzadko
kiedy pracowali fizycznie, teraz wykazywali duże zdolności. Przede wszystkim
naprawiali drogi, budowali przy ulicach krawężniki itd. Do tych prac mieli
oddany do dyspozycji wóz konny (ale bez koni). Na wozie siedział dozorca z
batem w ręku i przynaglał ciągnących i popychających ze wszystkich stron
pojazd. Żony tych niewolników musiały czynić różne posługi w urzędach i domach
niemieckich. Niezależnie od tego ubiegały się o pożywienie dla siebie, swoich
dzieci i ciężko pracujących mężów.
Po kilku tygodniach
żandarmi zabrali Żydom z ich mieszkań pościel i wszystkie wartościowsze
przedmioty. Zorganizowano "getto". Wykorzystano w tym celu bardzo
dużą plebanię, z której proboszcz już był wywieziony do Dachau, a kościół
(największy w całej okolicy) zamknięty. W najobszerniejszych pokojach plebani,
z desek przybity na sztorc do podłogi, zrobiono przegrody, w które nałożono
słomy do spania. W tak urządzonych koszarach ulokowano wszystkich Żydów.
Wyznaczono kierownika (coś w rodzaju sołtysa), który był odpowiedzialny za ład
i porządek, a przede wszystkim za stan ilościowy powierzonych mu ludzi.
Mieszkańcy wsi
przychodzili nieszczęśliwym z pomocą przez dostarczenie żywności. Żydzi mieli
pieniądze i płacili, ale byli też i tacy ludzie, którzy udzielali chleba
bezpłatnie.
Pewnego dnia zjechało
przed plebanię parę ciężarowych, krytych samochodów, w których znajdowali się
Żydzi- prawdopodobnie z Działoszyna i Lututowa. Wszystkich wpędzono na plebanię
i połączono z miejscowymi Żydami. Następnie polecono ustawić na miejscu swoje
paczki i ustawić się w szeregu na dworze.
Aby móc wszystko
obserwować kierownik miejscowej szkoły, wszedł na strych budynku szkolnego,
skąd przez okno z odległości 50
m., widział dokładnie cały przebieg tej okropnej
operacji. A oto jego relacja:
" Kiedy już wszyscy byli ustawieni, otwarły się drzwi kościoła i
na komendę uzbrojonych żandarmów orszak ruszył w tym kierunku. Na twarzach
konwojowanych malowało się przerażenie. Jedna z kobiet zaczęła strasznie
krzyczeć. Podskoczył do niej żandarm. Kilka uderzeń nahajem po plecach.
Zapanowała grobowa cisza. Po twarzach niektórych kobiet płynęły łzy. Wszyscy
weszli do kościoła. Drzwi zamknięto. Postawiono przy nich straż. Była godzina
wieczorna.
Mimo swej
skrupulatności w tej nieludzkiej operacji, żandarmi nie zauważyli, że oprócz
jednych drzwi kościelnych i jednych bocznych, przy których postawili straż,
były jeszcze do zakrystii. Drzwi te były zamknięte tylko od wewnątrz dużym
hakiem.
Kiedy zrobiło się
zupełnie ciemno, jeńcy otworzyli sobie drzwi z haka i wszyscy młodsi mężczyźni
uciekli. Po upływie niespełna godziny wszczął się gwałtowny alarm. Żandarmi z
psami i niemieccy osadnicy tzw. "szwarcmerzy" biegali, szukali,
świecili na drzewa - nikogo nie znaleźli. Szukali rano na drugi dzień- na
próżno.
Hitlerowcy ogłosili,
że o ile uciekinierzy nie zgłoszą się w tym samym dniu najpóźniej do godziny
dwunastej, wówczas wszyscy ludzie, którzy pozostali w kościele, będą
rozstrzelani. Groźba poskutkowała. Wrócili. Widocznie tak nakazywała ich solidarność.
Po południu przed
kościół zajechało kilka ciężarówek nakrytych plandekami. Getto w Kraszewicach
miało być zlikwidowane. Przed bramę cmentarza kościelnego podjeżdżały
samochody. Z kościoła, w asyście prężących się żandarmów, snuły się zgnębione
postacie ludzkie w kierunku wozów, na które trzeba było z trudem wdrapywać się,
gdyż klapa tylna nie została opuszczona. Obok stało dwóch drabów z nahajami w
rękach: kto nie mógł od razu wejść spadały na niego okropne ciosy. Gorzej było
z kobietami. Przy tej operacji znalazł się również komisarz gminy nazwiskiem
Weber, który miał opinię dobrego człowieka. On chwytał kobiety i dzieci za ręce
i pomagał im wgramolić się na samochód:, w ten sposób oszczędzał ofiarom
ciężkich ciosów.
W trakcie kiedy
odbywało się ładowanie ludzi do ciężarówek, od strony młyna, dwóch żandarmów
prowadziło białego od mąki Lipszyca, okładając go nahajami. Żyd ten był
zatrudniony u Niemca w młynie. Mniemał widocznie, że skoro pracuje u Niemca,
który był jednocześnie sołtysem wsi,- ominie go los rodaków. Pomylił się. Gdy
wchodził do wozu, jeszcze spadały mu na plecy razy, od których tumany kurzu
unosiły się w powietrzu. Oprawcy zarechotali śmiechem"
Tak więc samochody
wypełnione bardzo szczelnie ludzkimi istotami odjechały.
W parę minut po odejściu transportu, na plebani rozległy się dwa strzały.
Wszyscy byli ciekawi, co one miały znaczyć. Okazało się później, że zostały
zastrzelone dwie żydowskie dziewczyny, które ukryły się pod sceną w sali
widowiskowej. Żandarmi je znaleźli, wyprowadzili na podwórze i natychmiast
zabili.
Źródło: na podstawie maszynopisu p. Leona Nalepy – archiwum szkolne)
opracowanie elektroniczne Jerzy Krzywaźnia